28 lutego 2014

1. Breath of the life

                Nowy Jork, czasy obecne
                Nie chciałam się wyprowadzać. Naprawdę. Gdyby nie Peter nawet by mi to przez myśl nie przeszło. Ale on zawsze wiedział lepiej ode mnie co DLA MNIE najlepsze. To były wady posiadania starszego braciszka. I to takiego obeznanego w świecie. Dosyć dosłownie wyjaśnił mi, że w mieście aniołów nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ja. Tam życie toczyło się za intensywnie. Ja z natury byłam tą spokojną i ułożoną, z planem na życie tak dokładnym, że nie było w nim miejsca nawet na krótki urlop. I kiedy pojawiła się okazja do awansu, brat praktycznie wyrzucił mnie z domu, żebym przyjęła tą posadę. Był tylko jeden mały, malutki haczyk. Stanowisko redaktor naczelnej czekało na mnie...w Nowym Jorku.
                I tak oto wylądowałam na ruchliwej ulicy, pośród obcych mi ludzi, w przeciwdeszczowym płaszczu, którego jedyną wadą było to, że nie był przeciwdeszczowy. Taki tam mały szczegół, o którym producenci zapomnieli wspomnieć. Chyba od 10 minut próbowałam złapać jedną z miliona identycznych taksówek. W końcu jakiś starszy mężczyzna się nade mną zlitował i się zatrzymał. Pomógł mi spakować dwie walizki, które zabrałam ze sobą z Los Angeles do żółtego potwora i już po chwili stanęliśmy w wielkim korku. Korki w Nowym Jorku są znane na całym świecie jednak nikt nie mówi o tym jak nieprzyjemnie jest wdychać przez pół godziny zapach wylanej kawy, która wsiąknęła w któryś z foteli dawno, dawno temu i słuchać tylko i wyłącznie jakiegoś starego zespołu śpiewającego o utraconej miłości. Najbardziej przereklamowany i oklepany temat świata. Osobiście nie wierzę w miłość. No chyba, że pomiędzy mną i moim łóżkiem. Przynajmniej nie musze się martwić, że nie zadzwoni. Zamknęłam oczy i spróbowałam wyobrazić sobie, że jestem w jakimś innym miejscu. Na wyspie. Bezludnej wyspie. Wokół mnie tylko piasek i szum oceanu. Słońce muska moją skórę, a w powietrzu unosi się zapach słonej wody. Uśmiech powoli zaczynał wypływać na moją twarz. Wyobraziłam sobie wszystko tak mocno i dokładnie, że niemal czułam pod stopami sypki piasek, drobne ziarenka przesypujące się przez moje palce. Gdy ponownie otworzyłam oczy byliśmy już na miejscu. Nieco przeraził mnie widok ogromnego wieżowca, w którym musiał mieścić się mój apartament. Ostatnie piętra zdawały się już wręcz rozmazywać. Momentalnie zatęskniłam za swoim małym domem oddalonym niecały kilometr od plaży. Życie jest okrutne. Zapłaciłam taksówkarzowi i wzięłam od niego swoje bagaże. Unikałam przypadkowych spojrzeń z przechodniami. Wiem, że wyglądam jak nasiąknięta gąbka. Nie musicie mi o tym przypominać. Weszłam do holu i odszukałam wzrokiem jakiegoś ochroniarza. Był niewiele wyższy ode mnie, ale za to ze trzy razy szerszy w barach i miał gęste czarne włosy. Gdy mnie zobaczył na jego wąskich ustach pojawił się niemal uroczy uśmiech.
                - Dzień dobry, pogoda trochę nietęga nieprawdaż? - Skinęłam głową unosząc kącik ust ku górze. - Mogę w czymś pani pomóc?
                - Mój brat wynajął tu dla mnie apartament, ale nie wiem nawet, który ma numer - powiedziałam w myślach przeklinając brata za to, że był taki niezorganizowany.
                - Zaraz coś poradzimy. - Uśmiechnął się do mnie ciepło.
                Ruszył w kierunku czegoś w rodzaju recepcji. Mężczyzna wszedł za ladę i zaczął szukać czegoś w komputerze.
                - Nazwisko?
                - Ana Parker.
                - Apartament numer 215, piętro 76. Zaraz powinien przyjść Horan dać pani klucze i podpisać potrzebne dokumenty - poinformował.
                 - Dziękuje bardzo.
                Dosłownie sekundę później w holu pojawił się przystojny chłopak, nie wyglądający na więcej niż 20 lat, w luźnych dżinsach i białej koszulce z napisem 'I'm not an angel'. W jego wyglądzie nie byłoby kompletnie nic dziwnego gdyby nie fakt...że jego włosy były niebieskie. To było silniejsze ode mnie i po prostu gapiłam się otwarcie na jego postawione do góry włosy w odcieniu ciemnego błękitu. Ochroniarz musiał być przyzwyczajony do tego widoku, bo nawet nie mrugnął widząc niebieskowłosego chłopaka.
                - Niall, panna Parker chciałaby dostać klucze do swojego apartamentu - odezwał się brunet.
 Chłopak ziewnął i spojrzał na monitor. Wyjął z szafki jakieś dokumenty i podał mi je nawet na mnie nie patrząc. Czytałam te dokumenty już wcześniej, bo przysłali mi je pocztą internetową, więc tylko je przejrzałam i złożyłam swój podpis tam gdzie powinnam. Wtedy chłopak podał mi klucz i bez słowa zaczął układać dokumenty. Ruszyłam w kierunku wind. Zatrzymałam się w połowie i odwróciłam się w stronę chłopaka.
                - Odważny wybór - powiedziałam na tyle głośno, żeby usłyszał. Spojrzał na mnie po raz pierwszy i zmarszczył brwi.
                - Co masz na myśli?
                Oparł się o ladę i przyjrzał mi się ciekawie. Uniosłam brew i chwyciłam znacząco pasmo swoich włosów. W jego oczach pojawiło się niedowierzanie. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale odwróciłam się i weszłam do windy zanim się odezwał. Nacisnęłam guzik z cyferką 76 i po chwili machina ruszyła. Nie miałam pojęcia jak przestawie się na widok z tak wysoka. Mój dom w Los Angeles nie miał nawet pierwszego piętra! Miałam nadzieje, że nie ujawni się teraz u mnie lęk wysokości. To mogłoby skończyć się nieciekawie... Muzyka w windzie strasznie mnie irytowała. Nienawidzę takich przesadnie optymistycznych piosenek jak 'Pocketfull of sunshine' czy coś w tym stylu, więc gdy automatyczne drzwi w końcu się rozsunęły odczułam ogromną ulgę. Korytarz, w którym się znalazłam był strasznie długi. Odrobinę przerażały mnie odstępy pomiędzy drzwiami do kolejnych apartamentów. Jeśli by się sugerować odległością pomiędzy nimi to ich wnętrze musiało być ogromne. Znalazłam w końcu drzwi do swojego nowego domu. Otworzyłam zamek kluczykiem, który dał mi niebieskowłosy chłopak i weszłam do środka. W jednej chwili miałam ochotę zabić swojego brata. Wszystko było obrzydliwie nowoczesne. Brzydkie. Doskonale wiedział, że lubię wszystko co klasyczne, bez żadnych udziwnień i...czy to jest plazma?! Wiedziałam, że zarobki Petera przewyższają moje własne wielokrotnie, ale to była jakaś przesada. Naprawde było go na to wszystko stać? Ze złością położyłam swoje torby w salonie i wróciłam się, żeby zamknąć drzwi. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Dostałam gęsiej skórki i z trzaskiem zamknęłam drzwi. Zamknęłam je na zamek i oparłam się o zimne drewno. Otrząsnęłam się stwierdzając, że to pewnie od nadmiaru wrażeń. Poszłam do łazienki. Przysięgam, że była rozmiaru mojej sypialni w LA. Przemyłam twarz chłodną wodą i wróciłam do salonu. Żeby mieć czym się zająć zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy. Żałowałam, że nie wzięłam więcej ozdób, które nadałyby temu miejscu chociaż odrobiny ciepła. Na razie musiały wystarczyć zdjęcia w ramkach. Pozdejmowałam okropne płótna ze sztuką nowoczesną i zamieniłam je na fotografie swoich rodziców, Petera i kilku przyjaciół. Nie było ich zbyt wiele, bo osoby takie jak ja zawsze były wytykane palcami. Rzadko się w końcu zdarza, żeby ktoś zaczął studia w wieku 16 lat. Prawda była taka, że rodzice byli wykładowcami na uczelni i nauczali mnie w domu dopóki... Do czasu wypadku. Zapewnili mi start o jakim inni mogli tylko marzyć. W moich oczach pojawiły się łzy, a ręce zacisnęły się na laptopie, który wyjęłam właśnie z pokrowca. Uruchomiłam go i zajęłam się czymś co wychodzi mi najlepiej, a nie wywołuje wspomnień. Praca.
                Skończyłam pisać zaległy artykuł dla byłej redakcji, ten pożegnalny, w środku nocy. Nie odczuwałam zmęczenia, noc była dla mnie tym czym dla innych jest dzień. Po prostu wtedy przychodziły mi do głowy lepsze pomysły. Zamknęłam laptopa i podeszłam do przeszklonej ściany. Widok zapierał dech w piersiach. Miliony kolorowych świateł i zarysy ogromnych budynków. Wszystko było tak niesamowite, że musiałam wybaczyć Peterowi wybór apartamentu. Dla takiego widoku mogłam mieszkać w tej błyszczącej klatce. Spojrzałam na cyfrowy zegar wiszący na ścianie. Była 3 nad ranem. Jeśli chciałam rano funkcjonować musiałam iść już spać. Poszłam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Ciepła woda zmyła ze mnie wszystkie zmartwienia. Poszłam do swojej sypialni w samym ręczniku. Woda kapała na idealnie błyszczącą podłogę z moich włosów, a mokre stopy zostawiały na niej małe ślady. W pokoju panowały egipskie ciemności. Usłyszałam dziwny dźwięk, jakby trzepot skrzydeł. Spojrzałam w kierunku przeszklonej ściany zasłoniętej ściśle bordową zasłoną. Moje ciało zamarło na widok ogromnego cienia za oknem. To coś miało kształ niczego co widziałam kiedykolwiek wcześniej. Z szybko bijącym sercem podeszłam do zasłony i rozsunęłam ją gwałtownie. Nic. Nic tam nie było. Mimo to poczułam dreszcz przebiegający mi po karku. Musiałam jak najszybciej odpocząć, bo zaczynam mieć omamy. Gdy w końcu znalazłam się w łóżku, przykryta puchatą kołdrą, wciąż nie mogłam się uspokoić. Coś tam było. Jestem tego pewna.

***

                Obudziłam się o 7 po zaledwie 4 godzinach snu. Mimo to byłam wypoczęta i pełna energii. Peter wielokrotnie mówił mi w dzieciństwie, że muszę być w połowie wampirem. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Mój wzrok powędrował w kierunku zasłoniętej zasłonami przeszklonej ściany. Praktycznie oczekiwałam, że coś zaraz wybije mi szybę i wleci do mojej sypialni. Jednak sekundy mijały, a pokój pozostawał bez zmian. Wstałam z łóżka i pewnym ruchem odsłoniłam bordowe zasłony. Oślepiło mnie słońce wychylające się zza chmur. Od razu poprawił mi się humor. Przynajmniej pogoda będzie dobra. Chciałam pójść dzisiaj do Central Parku, żeby sprawdzić czy naprawdę wygląda tak bajecznie jak w filmach. Najpierw jednak obowiązki później przyjemności. Ugh, nienawidzę tej zasady.
                Gdy byłam już ubrana i gotowa do wyjścia spojrzałam jeszcze raz w lustro, żeby upewnić się, że wyglądam na tyle profesjonalnie na ile może wyglądać 22-latka obejmująca stanowisko przeznaczone dla kogoś znacznie starszego. Mój makijaż ograniczał się do kilku pociągnięć tuszem do rzęs i malinowego błyszczyku na ustach. Nie chodziło do końca o to, że ceniłam sobie naturalność, po prostu uważałam, że ktoś tak przeciętny jak ja nie ma po co się stroić. I tak nie będę wyróżniać się z tłumu. Zamknęłam apartament i ruszyłam do windy. Wewnątrz powitała mnie irytująca melodyjka, którą równie dobrze można by grać na ślubach. Okropieństwo. W holu wiało pustkami, jedyne osoby które się tu znajdowały to ochroniarz, którego poznałam już wczoraj i ten chłopak, który dał mi wczoraj klucze. Wydawało mi się, że dzisiaj odcień jego włosów był ciemniejszy, bardzo delikatnie wpadał już w granat co było sporą różnicą w porównaniu z wczorajszym jasnym niebieskim. Na mój widok natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i podbiegł do mnie błyskawicznie.
                 Dzień dobry panno Parker - powiedział wpatrując się we mnie z cieniem podejrzliwości w oczach. Wyglądam jak terrorysta czy co? Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już kontynuował. - Nie do końca zrozumiałem pani wczorajszą uwagę.
                - Och, chyba się nie obraziłeś? Przepraszam, ale dziwnie czułabym się mówiąc 'pan' do kogoś młodszego - powiedziałam szybko. Uśmiechnął się lekko co podkreśliło jego przystojne rysy. Kolor jego oczu był identyczny jak włosów. To odkrycie nieco zbiło mnie z tropu.
                - W porządku. Możesz mówić do mnie po prostu Niall. A co do tej uwagi to po prostu chciałbym, żebyś sprecyzowała o co dokładnie Ci chodziło - odparł. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że traktuję mnie nieufnie jakbym w każdej chwili mogła wyciągnąć broń z torebki.
                 - Chodziło mi o kolor włosów - wyjaśniłam. Zmarszczył brwi i nagle powiedział coś w obcym języku. Spojrzałam na niego z osłupieniem. Oczekiwał, że zrozumiem?
                 - Eee... Nieważne. Miłego dnia - mruknął i wrócił na poprzednie miejsce.
                 Wychodząc z budynku byłam pewna, że nie spuszcza ze mnie wzroku. Co się właśnie zdarzyło? Otrząsnęłam się i wyszłam na świeże powietrze. Może mam paranoje. Tym razem udało mi się przywołać taksówkę trochę szybciej niż wczoraj. Budynek magazynu 'Michael’s Magazine' znajdował się kilka przecznic od apartamentowca, który od wczoraj oficjalnie stał się moim nowym domem.  Wnętrze robiło pozytywne wrażenie ze względu na różnorodność kolorów, które pojawiały się na ścianach czy też wykładzinach. W recepcji pachniało świeżą kawą, którą ktoś musiał dopiero co zaparzyć. Przypomniałam sobie, że jeszcze nic dzisiaj nie jadłam i mój brzuch jak na zawołanie wydał z siebie dziwny dźwięk. Idealne wyczucie czasu.
                - Mogę w czymś pomóc? - spytała mnie ciemnoskóra dziewczyna w luźnej, białej koszuli, która nadawała jej elegancji. Na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech.
                - Nazywam się Ana Parker i... - zaczęłam. Dziewczyna przerwała mi, tym razem ze szczerym uśmiechem na twarzy.
                 - Nowa redaktor naczelna! Już prowadzę panią do dyrektorki - odparła wychodząc zza recepcji i wskazując, żeby z nią poszła.
                 Całą drogę opowiadała o moich artykułach sprawiając, że rumieńce na mojej twarzy z każdą chwilą robiły się czerwieńsze i założycielce 'Michael’s Magazine', Caroline Salvatore. Z jej opowiadań wynikało, że Car, bo tak mówiono na nią w firmie, jest geniuszem i jedną z jej najlepszych przyjaciółek. Miałam nadzieję, że to znaczy, że jest miła, bo mój poprzedni szef był szowinistycznym idiotą. Gdy tylko znalazłam się w jej gabinecie od razu wiedziałam, że tak jest. Była to blondynka o urodzie, której nie spotyka się w dzisiejszych czasach. Wyglądała jak ucieleśnienie wszystkiego co dobre, ale po jej postawie poznałam, że potrafi być też twarda i nieustępliwa, gdy czegoś chcę. Sposób jej poruszania przypominał mi raczej arystokratkę niż zwykłą pracującą kobietę. Było w niej coś takiego co z miejsca wzbudzało szacunek.
                - Dzień dobry nazywam się… - zaczęłam, ale znowu nie zdążyłam dokończyć.
                - Ana Parker, nowa redaktor naczelna - dokończyła za mnie blondynka z uśmiechem.
                - To ja was zostawię, kawy, herbaty? - spytała recepcjonistka.
                - Ja podziękuje - powiedziałam z uśmiechem.
                - Ja również Marisso. - Dziewczyna zostawiła nas same. Dyrektorka podeszła do mnie i podała mi rękę. - Caroline Salvatore, miło mi powitać panią wśród załogi ‘Michael’s Magazine’.
                Ujęłam jej dłoń. Gdy nasza skóra się zetknęła przed moimi oczami pojawił się obraz, płonący budynek i czyjś krzyk. Odskoczyłam jak oparzona, a moje serce przyspieszyło z przerażenia. Obraz zniknął tak szybko jak się pojawił jednak pozostawił wyraźny ślad w moim umyśle. Niemal czułam w powietrzu zapach dymu, wyżerający płuca i powodujący krztuszenie. Caroline spojrzała na mnie z cieniem niepokoju w oczach.
               - Wszystko w porządku? - spytała. Kiwnęłam słabo głową. Usiadłam we wskazanym przez nią miejscu. Obserwowałam ją i nie mogłam jakoś uwierzyć, że ta dziewczyna była założycielką tak popularnego w Nowym Jorku magazynu. Jeśli by się uprzeć można by powiedzieć, że ma te 23 lata, ale jeśli miałam być szczera to wyglądała na zaledwie 19. Jak licealistka.


*** 

               Po wyjściu z siedziby ‘Michael’s Magazine’ mogłam powiedzieć jedno - Caroline Salvatore była prawdopodobnie najbardziej otwartą i optymistyczną osobą jaką dane mi było poznać. I o dziwo, nie irytowała mnie tak jak wszyscy zażarci optymiści, których miałam wątpliwą przyjemność poznać. Ktoś kto jest urodzonym realistą jak ja nie widzi szklanki do połowy pustej czy pełnej. Ja będe się zastanawiać nad tym kto do cholery pił z mojej szklanki. Wciąż gryzło mnie to co się stało w biurze. Zwaliłam to na niezjedzenie śniadania i halucynacje.  To było łatwiejsze do zaakceptowania niż myśl, że zaczynam wariować. Cień za oknem, uczucie że ktoś mnie obserwuję i wizje, byłabym idealną kandydatką do psychiatry. A jestem tu dopiero drugi dzień.
                Gdy znalazłam się w holu, odruchowo rozejrzałam się za niebieskowłosym chłopakiem. Nigdzie go jednak nie było, więc poszłam prosto do windy. Wjechałam na górę w towarzystwie dwóch onieśmielająco pięknych kobiet. Z ulgą wysiadłam na swoim piętrze. Gdy tylko drzwi windy się zamknęły poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się, ale jedyne co zobaczyłam to bordową wykładzinę, białe ściany i drzwi w sporych odstępach od siebie. Znowu to uczucie. Znowu mam wrażenie, że jestem obserwowana chociaż wokół mnie nikogo nie ma. Przeszedł mnie okropny dreszcz. Musiałam się uspokoić. Bo działo się ze mną coś nienormalnego.

 ____________________________________________________________________________

FD:  Oto i pierwszy rozdział, mam nadzieje, że jako tako wprowadził Was w tą historię i zostaniecie tu na dłużej ;) Komentarze są dla mnie bardzo ważne, bo to nowy blog i zależy mi na zdobyciu nowych czytelników. Mam nadzieje, że się Wam podobał, do następnego aniołki <3

14 lutego 2014

Prolog

            Nowy Jork, rok 1978
            Spojrzałem na miasto z jednego z najwyższych w nim budynków. Czułem się dziwnie. Od teraz to wszystko było moje. A jednocześnie miałem świadomość tego, że nie mogę wrócić. Podjąłem decyzję o zejściu na ziemię, stąd nie było powrotu, gdy było się tym kim ja jestem. My nie umieramy. Nie chorujemy, a nawet nie śpimy. Ludzkie przyjemności nie mają dla nas żadnego znaczenia, jedzenie nie posiada smaku, a alkohol nie różni się niczym od wody. Po prostu jesteśmy. Miasto mrugało do mnie tysiącem kolorowych świateł, a wiatr szumiał mi w uszach. Od teraz los mieszkańców tego miejsca leżał w moich rękach. Miałem nadzieję, że Raphael wiedział co robił kiedy mnie tu wysyłał. Chociaż nie znałem powodu, ale wiedziałem, że miał w tym jakiś cel. Mogłem się nie zgodzić, ale zawdzięczam mu za wiele, żeby go zawieść. Nagle usłyszałem szelest i po chwili tuż obok mnie pojawił się mój najwierniejszy przyjaciel. Skłonił się lekko, co było raczej kpiną niż wyrazem szacunku. A przynajmniej zawsze miałem takie wrażenie, gdy to robił. Byłem od niego znacznie wyżej rangą ze względu na swój wiek, ale ten szybko się uczył i wiedziałem, że wystarczą jeszcze 3 stulecia, a mi dorówna. Chociaż gdy patrzyłem na niego teraz jak bawił się ludzką piłką, ogarniały mnie wątpliwości.
            - Witaj Haroldzie - powiedział wykopując piłkę wysoko w powietrze. Ścisnąłem pięść, a kulisty przedmiot spłonął, tląc się niebieskim płomieniem i nie pozostawiając po sobie kompletnie niczego. Spojrzałem na niego i przewróciłem oczami.
            - Gdzie byłeś Horan? Od godziny na Ciebie czekam - odparłem zwracając swój wzrok na nocne niebo.
            - Byłem w parku. - Wzruszył ramionami. Rzuciłem mu uważne spojrzenie.
            - Ale chyba schowałeś...
            - Nie jestem kompletnym idiotą Harold. Z resztą nawet, gdybym pojawił się w tej postaci... - Wskazał na siebie. - ...to wszyscy i tak patrzyliby na moją boską twarz, a nie narośl na plecach - prychnął. Zaśmiałem się wesoło.
            - Narośl? Takiej wersji jeszcze nie słyszałem... - Pokręciłem głową rozbawiony. - Co tam robiłeś? Mieliśmy zrobić mały remanent budynku nie pamiętasz?
            - Ej, na najlepsze, czyli mnie, trzeba trochę poczekać. Zawsze mogłem zostać u Raphaela, ale nie, ja jestem wiernym przyjacielem. - Wyleciał w powietrze i zrobił parę fikołków. Cofam to o tym, że za pare stuleci mi dorówna. Chyba postradałem zmysły, że tak pomyślałem. - Doceń to! - krzyknął będąc wysoko w górze.
            Wzniosłem oczy do nieba i jednym ruchem dłoni pociągnąłem go na ziemię. Spadł ze świstem powietrza na jakąś blachę i mruknął coś obraźliwego pod nosem. Uśmiechnąłem się i odwróciłem tyłem do niego.
            - Mamy trochę roboty Horan. Później się pobawisz.
            Ten spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, ale zaraz mu się poprawiło, gdy otoczyłem dwa ostatnie piętra i dach tarczą. Z zewnątrz wyglądało to jakby nic się nie zmieniło. W rzeczywistości wewnątrz oboje z Horanem zaczęliśmy wypuszczać z naszych dłoni błękitne płomienie, które mogły zarówno tworzyć jak i niszczyć. Trzeba było trochę tutaj przebudować. Ale takie rzeczy były dla nas codziennością. Oboje byliśmy synami nieba. Aniołami.


_____________________________________________________________________________________

FD: Na początek kilka informacji: po pierwsze chciałabym powitać każdego nowego czytelnika i osoby, które znają mnie z dwóch pozostałych blogów, po drugie rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie w piątek, właśnie przez wzgląd na 'Lost' i 'Imaginy z One Direction', nie chcę zaniedbać tych blogów, bo ten jest tylko pobocznym projektem. 
Jak podoba Wam się prolog? Ja jestem z niego średnio zadowolona, ale opinię pozostawiam Wam aniołki. Jest bardzo krótki, ale rozdziały będą miały po 4/5 stron A4. Zapraszam Was do zakładki 'Bohaterowie' gdzie zapoznacie się z bohaterami tego opowiadania. Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, zajrzycie do zakładki o tej właśnie nazwie.