28 marca 2014

3. The chain

                Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się stresować. Miałam naprawdę złe przeczucia. Po co właściciel budynku chciał się ze mną widzieć? Może każdego nowego mieszkańca witał osobiście? Jasne, i co jeszcze. To nie miało sensu. W dodatku ja wciąż byłam pewna, że ten budynek ma 90 pięter. Na litość boską przecież patrzyłam na tablicę z numerami pięter nie po raz pierwszy! I nie było tam numeru 91. Odbija mi czy po prostu jestem nieuważna? W dodatku to spojrzenie Nialla... W jego oczach błyszczał triumf. Jakby złapał swoją zdobycz. Jak myśliwy. Otrząsnęłam się z głupich myśli. Po prostu histeryzuje i... Winda się zatrzymała. Uniosłam brodę do góry, grając pewną siebie. I wtedy automatyczne drzwi się rozsunęły. A mnie ogarnęło przerażenie. Poczułam jak chłopak popycha mnie do przodu. Nim zdążyłam zaprotestować, bądź zrobić cokolwiek znalazłam się już na piętrze 91. Tylko, że to nie było zwykłe piętro. To był dach.
                Odwróciłam się chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Poczułam suchość w gardle kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że drzwi windy na powrót się zasunęły, odcinając mi drogę ucieczki. Powiew chłodnego wiatru prawie zwalił mnie z nóg. Obróciłam się z szybko bijącym sercem tak wolno jak to było tylko możliwe. Najpierw moim oczom ukazał się stolik nakryty białym obrusem, który nawet nie drgnął mimo wiatru. Ustawione na nim kieliszki, wino i owoce również zdawały się być odporne na siły natury. Powędrowałam wzrokiem dalej. I wtedy go zobaczyłam. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, który opinał się na jego szerokich ramionach, stał tuż przy krawędzi dachu. Wiatr rozwiewał jego włosy, ale bliskość przepaści zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia. Serce waliło mi w piersi jak szalone. Nagle mężczyzna odwrócił się powoli z głową spuszczoną w dół. Wyprostował się i spojrzał mi w oczy dokładnie w tym samym momencie, w którym słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając jego sylwetkę i nieziemskie rysy. O dziwo w ogóle się nie skrzywił ani nie zmrużył powiek, chociaż intensywne promienie powinny go przecież lekko oślepić. Jego oczy były kpiną z wszystkiego co uważałam dotychczas za zielone. Miały kolor czystej, szlachetnej zieleni, oprawione wachlarzem długich rzęs i ciemnych brwi. Miał wydatne usta, które wręcz prowokowały do grzesznych myśli, na których błąkał się rozbawiony uśmieszek, który próbował ukryć. Od razu poznałam z kim mam do czynienia. To jego widziałam wczoraj wychodzącego z windy. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, bez słowa. Wyglądał jak posąg, nieruchomy i zapierający dech w piersiach. W końcu wargi posągu ożyły
                - Witaj.
                Myślałam, że już nic nie może zrobić na mnie większego wrażenia. A jednak. Jego głos. Chyba każda komórka mojego ciała zadrżała, gdy do moich uszu dotarł ten ochrypły i melodyjny dźwięk. To wszystko wydawało się być bardzo dziwnym snem. Dach, absurdalnie niepasujący tu stół okryty białym obrusem i on. Nie wiedziałam jeszcze tylko czy mój sen nie zmieni się przypadkiem w koszmar.
                 - Ana, prawda? Miło mi cię poznać. - Zeskoczył z podwyższenia i zbliżył się do mnie w kilku sprężystych krokach. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą ujęłam po dłuższej chwili otępienia. Jego rękach była ogromna w porównaniu z moją i bardzo ciepła. - Jestem Harold Styles, właściciel budynku. Miło mi, że znalazła pani dla mnie odrobinę czasu.
                Nie żeby dano mi jakiś wybór.
                Zaprowadził mnie do stołu i odsunął dla mnie krzesło. Usiadłam kompletnie nie wiedząc co się właściwie do cholery dzieje i stwierdzając, że mózg musiałam zostawić chyba w windzie, bo minęła dłuższa chwila, a ja wciąż nie wydusiłam z siebie nawet jednego słowa, nie mówiąc już o czymś sensownym.
                 - Proszę, nie stresuj się. – Uniósł lekko kąciki ust ku górze jakby powiedział coś bardzo zabawnego.
                - Nie bardzo rozumiem jaki jest cel tego spotkania - wydukałam w końcu. Skrzywiłam się na dźwięk swojego zdenerwowanego głosu. Zwykle byłam opanowana do granic możliwości, nawet jeśli w środku się czegoś bałam lub coś mnie stresowało.
                 - Chciałbym oczywiście poznać naszą nową lokatorkę - odparł nalewając białe wino do kieliszków. - Jestem zaintrygowany pani osobą. - Zanurzył lekko wargi w trunku i wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Poprawiłam się na krześle i starałam się unikać jego wzroku.
                - Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe - powiedziałam nerwowo splatając dłonie pod stołem. Przysięgam, że nikt nigdy nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak ten młodo wyglądający mężczyzna. Nawet przyznając to w myślach czułam się niewyobrażalnie głupio. - Jestem całkowicie przeciętną osobą.
                - Nie sądzę. To imponujące i raczej niespotykane dostać stanowisko redaktor naczelnej w wieku 22 lat. W dodatku rozpoczęła pani studia w wieku 16 lat i ma już pani na swoim koncie pracę na pełny etat w całkiem dobrze prosperującym magazynie. Raczej nikt przeciętny czy nawet nieprzeciętny nie może się czymś takim pochwalić.
                Uniósł brew i odstawił kieliszek. Przez to mój wzrok powędrował na jego ramie. Materiał czarnej marynarki był opięty przez jego mięśnie tak bardzo, że wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Poczułam się naprawdę nieswojo. Nie lubię, gdy mężczyzna ma nade mną przewagę tylko z powodu swojej postury. A ten tutaj był doskonałym przykładem.
                - Możliwe. Ale wszystko zależy od ciężkiej pracy. - Broniłam się. Miałam wrażenie, że on sądzi, że nie zapracowałam na to wszystko sama. - Mnie jest może odrobine łatwiej, bo nie ma w moim życiu niczego co mogłoby mnie rozpraszać.
                - Sugerujesz, że nie ma w twoim życiu żadnego mężczyzny? - zapytał wciąż wpatrując się we mnie tym dziwnie intensywnym spojrzeniem.
                - Dokładnie. I w najbliższym czasie również nie będzie. Nie wierze w miłość - powiedziałam i zaraz uzmysłowiłam sobie, że powiedziałam całkowicie obcej osobie coś z czym raczej nie powinnam się obnosić. Ktoś taki jak on na pewno miał w swoim życiu kogoś wyjątkowego. Natychmiast zrobił mi się głupio. - Oczywiście nie mam nic do ludzi, którzy w nią wierzą.
                - To ciekawe... - zamyślił się. - Wy śmiertelnicy na ogół przywiązujecie do niej ogromną wagę. Ale przecież ty się do nich nie zaliczasz. Jesteś bardzo interesującą osobą, Ana.
                Trochę zbiło mnie z tropu to co powiedział. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Usilnie starałam się nie zwracać uwagi na to, że wokół nas jest tylko nieskończona przestrzeń. Upadek z dachu tak wysokiego budynku nie był na mojej liście do zrobienia. I chciałam jak najszybciej wrócić do siebie. A najlepiej do Los Angeles. Miałam wrażenie, że kompletnie świruje. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, nic nie miało sensu i wszystko było na odwrót. To co powinno być proste i naturalne, zrobiło się nagle trudne i skomplikowane.
                - Dlaczego w nią nie wierzysz? - spytał pochylając się w moim kierunku i nieco zniżając głos.
                - Bo to mit. Istnieje tylko pożądanie lub przyjaźń. Te dwie rzeczy ze sobą nie współgrają, bo pożądanie w końcu wygasa, a z samej przyjaźni nie da się stworzyć związku. Nie oceniam nikogo kto w nią wierzy, po prostu sama nie szukam czegoś co nie istnieje. Byłoby to trochę bezsensowne. Po prostu w nią nie wierze i tyle - sprostowałam kręcąc się nerwowo na swoim krześle.
                 - No proszę... Naprawdę ciekawa z pani postać. Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie coś innego. - Wstał od stołu i spojrzał na mnie z góry swoimi zielonymi ślepiami.
                - Co takiego? - wydukałam.
                - Jak udało Ci się ukryć aurę upadłego anioła?! - Uśmiechnął się złowieszczo. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego coraz bardziej przerażona swoją sytuacją.
                - Słucham? - wykrztusiłam. Z jego piersi wydobył się cichy, melodyjny śmiech. Przeszedł mnie dreszcz przez groźbę, która się w nim kryła. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam. Co się tu do cholery działo?
                 - Będę szczery i przyznam, że nie będę nawet pytać dlaczego chciałaś do mnie dotrzeć. Mam na głowie o wiele więcej niż jakieś pseudo szatańskie zamachy na moje życie - mruknął znudzonym głosem. Spojrzałam na niego oszołomiona i wciąż nic nie rozumiejąca.
                - Ale ja nie wiem o czym pan...
                - Nie kłam! - krzyknął nieoczekiwanie tak głośno, że moje serce przyspieszyło dwukrotnie
                Jednym zgrabnym ruchem odrzucił stół kilka metrów dalej. Rozległ się głośny trzask, gdy naczynia spotkały się z podłożem, a szkło poleciało na wszystkie strony, na szczęście zbyt daleko by nas dosięgnąć. Pisnęłam ze strachu, gdy w jego dłoni pojawił się...ogień. Niebiesko-biały płomień, dziwnie wydłużony jak miecz, migoczący i nie parzący dłoni właściciela o długości bliskiej dwóch metrów. Odruchowo chciałam być jak najdalej tego przedmiotu przez co poleciałam razem z krzesłem do tyłu. Podniosłam się pokracznie z ziemi i zaczęłam cofać się ostrożnie, jakby każdy mój ruch mógł zezłościć mężczyznę naprzeciwko mnie. Nagle ten pojawił się tuż przede mną, chociaż zdążyłam zaledwie mrugnąć. Końcówka ognistego miecza znalazła się tuż przy mojej szyi. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na jego bezlitosną twarz. Nigdy nie byłam tak bardzo przerażona jak teraz.
                 - K-kim jesteś? - spytałam cicho drżącym głosem.
                - Nie powinnaś tutaj przyjeżdżać. Szkoda niszczyć taką śliczną buźkę. - Sięgnął dłonią do mojego policzka. Zamarłam, gdy jego palce zetknęły się z moją skórą. Jego dłonie były o wiele cieplejsze niż normalnego człowieka, jakby miał gorączkę. Poczułam jakby iskra przeszła w tym miejscu, gdzie mnie dotknął.
                - Kim jesteś? - powtórzyłam tylko. Wstrzymałam powietrze w oczekiwaniu na jego odpowiedź. O ile w ogóle postanowi mi jej udzielić. Głęboko w środku liczyłam na to, że nie i zaraz się obudze. Ale moje prośby nie zostały wysłuchane. Jego oczy spoważniały, a usta rozchyliły się, by za chwilę z tych idealnie wykrojonych warg wyszły słowa, które wprawiły mnie w osłupienie.
                - Jestem aniołem Nowego Jorku. Ale na pewno to wiesz. Upadły aniele.
                Psychopata. Chory psychicznie.  Szaleniec.
                Zerwałam się do biegu, ale zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów w kierunku windy kiedy poczułam, że tracę kontrole nad swoim ciałem. Wzniosłam się w powietrze i jak szmaciana lalka poleciałam na krawędź budynku. On już tam był. Moje serce galopowało w piersi w tempie, które powodowało wręcz bolesny ucisk w mojej klatce piersiowej. Za mną była ogromna przepaść, wszystko w dole było tak małe, że potrzebowałabym lupy, żeby cokolwiek od siebie odróżnić poza tak oczywistymi kształtami jak żółte taksówki. Harold pochylił się w kierunku mojej twarzy. Zmusiłam się do pozostania nieruchomo, bo wiedziałam, że jeden gwałtowny ruch i spadnę. A nikt nie przeżyłby czegoś takiego. Był już tak blisko, że zaczynałam odnosić okropnie głupie wrażenie, że chce mnie pocałować. Jego wargi zbliżały się nieuchronnie w kierunku moich ust. Nie mogłam powstrzymać wrodzonego odruchu. Moja dłoń poszybowała do jego twarzy i mocno zderzyła się z jego skórą. Jego głowa obróciła się po uderzeniu. Spojrzałam przerażona na czerwony ślad na jego nieskazitelnie gładkim, marmurowym policzku.
                To koniec.
                Jestem skończona.
                Jego oczy pociemniały, zielony kolor stał się nagle synonimem mroku. Poczułam jakby żelazne łańcuchy oplotły moje ciało. Nie mogłam się ruszyć. Nawet drgnąć palcem.
                - Przyznaj się kim jesteś - powiedział Harold głosem, który wskazywał na to, że jest na granicy cierpliwości. Zacisnęłam powieki, ale jakaś obca siła kazała na powrót mi je otworzyć. - Nie chcesz powiedzieć? Proszę bardzo. W takim razie pokaż mi kim jesteś.
                W jednej sekundzie poczułam, że znowu panuje nad swoim ciałem. I ręce, które popchnęły mnie prosto w przepaść. Powietrze gwałtownie uderzyło w moje ciało. Mknęłam jak strzała przecinając je z głośnym wrzaskiem wydobywającym się prosto z mojego gardła. Włosy powiewały za mną, a moje ciało zaczęło się bezwładnie obracać. Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Zacisnęłam powieki i przygotowałam się na okropny ból...który nigdy nie nastąpił. Nagle znalazłam się w czyichś ciepłych ramionach i świat przestał krążyć. Mocno oplotłam rękami szyję tego kogoś i poczułam, że wznosimy się do góry. Czułam lekki powiew wiatru na swojej skórze, tak bardzo różniący się od poprzednich smagań przypominających uderzenia biczem. Poczułam, że wylądowaliśmy i znowu znajdujemy się na twardej, stałej powierzchni. Moje stopy nie dotykały podłoża, bo byłam uwieszona na szyi tego kogoś. Cała drżałam i nie byłam w stanie otworzyć oczu. Poczułam silne dłonie, które ostrożnie uwolniły swoje ciało od moich rąk i powoli spuściły mnie na ziemie. Gdy tylko moje stopy dotknęły podłoża, usłyszałam szelest, jakby trzepot skrzydeł i moje oczy otworzyły się gwałtownie. Zobaczyłam te dwie zielone głębie, pełne sekretów i wiedzy. Oczy Harolda błyszczały dziwnym, szafirowym blaskiem. Powiedział coś co nie zdążyło dotrzeć do mojego umysłu, bo nagle cała moja głowa stała się dziwnie lekka. Poczułam jakby ktoś wyrwał z niej cząstkę mnie. I zamknęłam oczy.

__________________________________________________________________


FD: Dziękuje za pierwszy tysiąc wyświetleń! :) Informuje, że gdy tylko skończę drugiego bloga to rozdziały będą się tutaj pojawiać częściej :)
Następny rozdział wstawię jeśli będzie pod  tym postem 6 komentarzy.

14 marca 2014

2. Spectrum


                Planowałam odpocząć chwilę i pójść na miasto coś zjeść, ale mój telefon zadzwonił nim zdążyłam wcielić swój plan w życie. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przełączyłam na tryb głośnomówiący, wiedząc że to Peter.
                - Hej kopciuszku - usłyszałam jego charakterystyczny, niski głos. Już prawie nie pamiętałam tego zabawnie wysokiego głosiku, który miał w dzieciństwie. - Poznałaś już jakiegoś gorącego nowojorczyka?
                - Ha ha ha - mruknęłam uśmiechając się krzywo. - Poznałam niebieskowłosego recepcjonistę, ale raczej nie jestem zainteresowana. Zbyt ekscentryczny.
                - Życie ci ucieka Ana - westchnął. Przewróciłam oczami wiedząc, że on i tak tego nie zobaczy.
                - Dobrze wiesz jakie mam zdanie o całym tym romantycznym badziewiu. Miłość istnieje tylko w filmach - powiedziałam kładąc się na kanapie.
                - A nasi rodzice? To była miłość od pierwszego wejrzenia. Tata skoczyłby w ogień dla mamy - stwierdził.
                - Cóż, to że mamy dwóch różnych ojców  chyba dostatecznie udowadnia, że to tylko chwilowa fascynacja, która po jakimś czasie zupełnie znika. Poza tym ja lubię swoje życie takie jakim jest, nie potrzebuję jakiegoś frajera, który będzie mi mówił co mam robić. W dodatku mężczyźni to nudziarze. Bez urazy Pete - zaśmiałam się cicho.
                - Nie skąd - zachichotał. - A jak widoki? Na którym piętrze masz apartament?
                - 76 co jest przerażające, bo wszystko w dole wygląda jak jakaś miniaturka. A za tą plazmę cie zabije - mruknęłam. Usłyszałam jego cichy śmiech.
                - Sory, poniosło mnie. - Oczami wyobraźni widziałam jego szeroki uśmiech. Wzniosłam oczy do nieba. Był starszy 6 lat ode mnie, a zachowywał się jak dzieciak.
                - Odrobine - zakpiłam. - A co u Megan?
                - Pokłóciłem się z nią wczoraj - powiedział smutno. Megan była dziewczyną Petera prawie od zawsze. Chodzili ze sobą już w szkole średniej i rzadko się kłócili, dlatego zmartwiło mnie to co mogło się stać.
                - O co poszło?
                - Uważa, że ktoś w moim wieku powinien się już ustatkować i twierdzi, że jestem niedojrzały - burknął. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. - Przecież mieszkamy razem od dwóch lat, a ja mam świetną pracę, nie rozumiem o co jej chodzi...
                - Peter.
                - Tak?
                - Jak długo jesteś z Meg?
                - Jakieś 10...może 11 lat - odparł po krótkim zastanowieniu. Pokręciłam głową. Wciąż się nie domyślił?
                - Pete, Meg potrzebuje czegoś poważniejszego i trwalszego - powiedziałam powoli. Po drugiej stronie zapadła cisza.
                - Masz na myśli...małżeństwo? - wydukał. W myślach pękałam ze śmiechu. 28-letni mężczyzna bojący się słowa na 'm'.
                - Tak Pete. Meg jest typową dziewczyną, chce białej sukni, kwiatów i pierścionka. I dzieci. Jesteś tam jeszcze?
                - Tak tak. Po prostu...trochę mnie zatkało - mruknął. Usłyszałam jak bierze głęboki wdech. - Chyba masz rację.
                - Jeśli jej się oświadczysz, chce być pierwszą osobą, która się o tym dowie! - zagroziłam. Peter zachichotał doskonale wiedząc, że nie cierpię wszystkiego co związane ze ślubem.
                - Tak będzie. Muszę już kończyć słońce, mam nadzieje, że ktoś cie w końcu złamie - powiedział.
                - Co? - Uniosłam brew.
                - Chce siedzieć w pierwszym rzędzie, gdy jakiś chłopak w końcu skradnie ci serce - zaśmiał się. Przewróciłam oczami.
                - To się nie stanie Pete.
                - Daj pomarzyć człowiekowi.
                - Na razie Peter.
                Rozłączyłam się i położyłam telefon na stoliku. Mój brat sądził, że coś jest ze mną nie tak, bo mam zupełnie inne priorytety niż inne dziewczyny w moim wieku. Dla mnie najważniejsza była praca, a małżeństwo wydawało się odległym obowiązkiem. A jeśli kogoś kiedyś poślubię to na pewno nie z miłości.
                Próbowałam napisać coś nowego, ale w głowie miałam kompletną pustkę. Zebrałam się w końcu z kanapy, żeby pójść w końcu do Central Parku i coś przekąsić. Byłam już prawie przy wyjściu, kiedy zawołał mnie niebieskowłosy chłopak. Odwróciłam się i posłałam mu lekki uśmiech. Nie chciałam sprawiać wrażenia niemiłej, wystarczy że własny brat uważał mnie za zrzędliwą.
                - Gdzie to się wybierasz? - spytał wpatrując się we mnie intensywnie niebieskimi oczami. Dzisiaj były jeszcze ciemniejsze, tak jak jego włosy. Musiał długo szukać soczewek w takim samym odcieniu jak farby.
                - Do Central Parku - odparłam. Zmarszczył brwi jakby moja odpowiedź była zbyt normalna.
                - Jesteś pewna? - Przewiercał mnie wzrokiem na wskroś. Przełknęłam ślinę. Zaczynałam czuć się naprawdę nieswojo w jego towarzystwie.
                - Tak jestem. Jakiś problem? - Uniosłam brew i wyprostowałam się, żeby podkreślić swoje słowa. To, że wciąż byłam do niego niższa było inną sprawą.
                - Nie skąd. - Posłał mi piękny uśmiech, ale nie dałam się nabrać. Coś do mnie miał tylko nie chciał powiedzieć co.
                - W takim razie miłego dnia - odparłam i wyszłam na dwór.
                - Wzajemnie... - mruknął.
                Odwróciłam się jeszcze na chwilę, żeby na niego spojrzeć i wydawało mi się jakby jego oczy na chwile zabłysły. Zamrugałam powiekami i odwróciłam wzrok. Miałam szczęście, bo akurat jechała wolna taksówka i nie musiałam stać tu jak głupia przez 10 minut. Wsiadając do samochodu poczłam nagle czyjś ciepły oddech na karku. Odwróciłam się gwałtownie, ale nikogo za mną nie było. Przełknęłam ślinę i cała rozdygotana usiadłam z tyłu żółtego potwora. Zdałam sobie sprawę z tego, że trzęsą mi się ręce kiedy kierowca mnie o to spytał. Może rzeczywiście powinnam dłużej sypiać.
Byłam zachwycona Central Parkiem, czułam się jak w innym świecie, jakbym była z dala od miasta podczas, gdy w rzeczywistości byłam dokładnie w jego środku. Nie mogłam usiedzieć na miejscu i cały czas krążyłam po tym miejscu, odkrywając nowe zakątki. W końcu stwierdziłam, że naprawde powinnam w końcu coś zjeść, więc podeszłam do jednej ze sprzedających jedzenie mini ciężarówek. Stanęłam w kolejce i rozglądnęłam się za tym co bym mogła sobie kupić. Dwie kobiety za mną zawzięcie o czymś rozmawiały, więc mimowolnie musiałam ich słuchać.
                - ...Tom zachowuje się naprawde dziwnie odkąd wrócił ze szpitala po tym okropnym wypadku. Bez przerwy opowiada o tym, że ktoś był w tym płonącym budynku i pomógł mu się z niego wydostać. Bredzi coś o tym, że  tego kogoś ogień w ogóle nie dosięgał, jakby się odsuwał, gdy on był w pobliżu. Straż pożarna powiedziała, że tam nikogo poza nim nie było w momencie wybuchu pożaru i musiał mieć omamy. Szczerze mówiąc boje się troche o niego, bo...
                - Co podać? - Wysoki głos blondynki w okienku wyrwał mnie z otępienia.
                Spojrzałam na nią i szybko powiedziałam co chce. Niecałą minutę później dziewczyna podała mi moją kanapkę z kurczakiem. Ruszyłam w kierunku prześwitującego przez drzewa miasta. Pewnie powinnam się lepiej odżywiać, ale nie mogłam sobie wyobrazić siebie gotującej na kuchence, która kosztowała pewnie tyle ile wynosiła moja półroczna wypłata w poprzedniej pracy. Wolałabym starą, dobrą kuchenkę gazową, która nie wysiadłaby, gdyby zrobił to prąd. Zastanawiałam się czy by po prostu nie przeprowadzić się do jakiejś małej kamienicy. Gdy jechałam taksówką widziałam mnóstwo takich, dumnie stojących na drugim końcu ulicy pełnej nowoczesnych apartamentowców. Jednak musiałabym powiedzieć o tym Peterowi, żeby nie płacił za mój pobyt w apartamencie skoro przestałabym tam mieszkać. A nie chciałam wyjść na niewdzięczną.
                Wróciłam taksówką. Powoli to stawało się rutyną. Chociaż wciąż czułam się jak kretynka stojąc na krawędzi chodnika i machając na wszystkie żółte pojazdy. Na razie jednak wolałam to niż metro. To głupie, ale myśl o byciu pod ziemią mnie przerażała. Może kiedyś się odważę, ale na razie będę wydawać krocie na taksówki. Kiedy znalazłam się na miejscu było dopiero koło 14. Nie wiedziałam co miałabym teraz ze sobą robić, ale nie zamierzałam już nigdzie wychodzić. Otworzyłam szklane drzwi prowadzące do wnętrza budynku. Posłałam uśmiech znajomemu ochroniarzowi i ruszyłam w kierunku wind. Dzięki wycieczce do parku byłam na powrót całkowicie rozluźniona. Potrzebowałam na chwilę zapomnieć o tym gdzie jestem. Nacisnęłam okrągły płaski guzik na ścianie. Czekałam na windę nieco niecierpliwie. Nie mogłam się doczekać kiedy położe się na kanapie i poszukam informacji o 'Michael's Magazine'. Może przeczytam też parę ostatnich artykułów. Chciałam być przygotowana na wszystko kiedy jutro wejdę tam jako oficjalny pracownik. Usłyszałam krótki dźwięk sygnalizujący przyjazd windy. Drzwi się rozsunęły i ze środka wyszło kilkoro mężczyzn w garniturach. Przesunęłam się, żeby mnie nie stratowali. I wtedy zobaczyłam jego. Nie zdążyłam mu się nawet dokładnie przyjrzeć, ale nawet krótka chwila wystarczyła by obraz jego przystojnej twarzy wrył mi się w pamięć. Był wyższy niż inni i ubrany bardziej swobodnie. Jego rysy były tak idealne i męskie, że to aż niemożliwe, żeby był prawdziwy. Miał burzę loków, która absurdalnie sprawiała, że wydawał się być jeszcze pociągający. Ale to jego oczy sprawiły, że wstrzymałam oddech. Dwie zielone głębiny pełne sekretów i tajemnic. Ich kolor był tak intensywny, tak piękny, że aż nieprawdziwy. Nawet na mnie nie spojrzał, ale kiedy przechodził obok mnie poczułam coś jakby uderzenie ciepła. Ale to nie było gorąco, które mogłabym poczuć na widok przystojnego faceta. To było coś innego. To jakby....pochodziło od niego. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Jakby miał własną aurę, którą promieniował na wszystkie strony. Potrząsnęłam głową, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy wyszli już z windy, a ja stoję tu nieruchomo jak posąg. Albo kretynka. Wsiadłam do środka i nacisnęłam odpowiedni guzik. Winda ruszyła, a ja oparłam się o jedną z jej ścian. Zorientowałam się, że moje serce galopuje w piersi jak szalone, a oddech jest nienaturalnie szybki. Zamknęłam oczy, żeby się uspokoić. Chłopak wyglądał na niewiele starszego ode mnie, dlaczego więc czułam się przy nim taka słaba, jakby o jego przewadze nade mną i wszystkimi wokół nie warto było nawet rozprawiać? To było niedorzeczne. Zatęskniłam za swoim całkowicie normalnym i przeciętnym życiem w Los Angeles.

***

                Postanowiłam dla odmiany pójść wcześniej spać. Odpoczynek powinien dobrze mi zrobić, bo świruje odkąd tu jestem. Weszłam do sypialni i rozsunęłam zasłony. Tak dla pewności jakby to coś z poprzedniej nocy miało się pojawić. Nie mogłam się powstrzymać i stałam chwilę patrząc na miasto. Westchnęłam i oparłam się o szybę. Świadomość, że jest ona jedyną barierą pomiędzy mną i przepaścią jakoś nie robiła na mnie wrażenia. Bycie tak wysoko wydawało się być dla mnie wręcz naturalne. Zamknęłam na chwilę oczy. Mimo wszystkich komplikacji byłam szczęśliwa, że tu jestem. To było dla mnie wyzwanie, chyba jedno z nielicznych jakie podjęłam w życiu. Poszłam się położyć i kilka minut później zasnęłam.
                Obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Otworzyłam oczy z uśmiechem, który szybko zgasł. Dlaczego wciąż było ciemno? Zmarszczyłam brwi i podniosłam się nieco, żeby spojrzeć przez okno. Miałam wrażenie, że moje serce przestało bić kiedy mój wzrok padł na miejsce, gdzie powinno widać miasto, ale natrafił na przeszkodę. Zasłony były ściśle zasłonięte. Jestem pewna, że wczoraj specjalnie zostawiłam je odsłonięte! Zerwałam się z łóżka i szybko pokonałam odległość dzielącą mnie od okna. Gwałtownie rozsunęłam zasłony. Miasto dopiero się budziło, niebo było zaledwie lekko pomarańczowe co świadczyło o tym, że gdzieś tam za wielkimi budynkami słońce budzi się do życia. Ręce mi drżały, więc skrzyżowałam je na klatce piersiowej i oparłam czoło o szybę, żeby się uspokoić. To niedorzeczne. Zasłony nie mogły same się tak po prostu przesunąć. Może zrobiłam to przez sen? Nigdy nikt mi nie mówił, żebym lunatykowała i jakoś nie wydawało mi się, żebym zrobiła to tym razem. Po prostu zwariowałam. Cudowny początek dnia.
                Było koło 6 kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nie miałam pojęcia kto to może być, bo nie miałam tu przecież jeszcze żadnych znajomych. Wstałam z kanapy i poprawiłam swoją granatową spódnicę. Przybrałam na twarz uśmiech, który miał ukryć moje zdenerwowanie i otworzyłam drzwi. Poczułam w środku ulgę kiedy zobaczyłam, że to tylko ten niebieskowłosy chłopak z recepcji. Dzisiaj wydawał się spokojniejszy i przysięgam, że nawet jego błękitne oczy były jaśniejsze. Nie znałam nikogo kto tak często zmieniałby soczewki kontaktowe. Cóż, nie znałam też nikogo kto farbowałby włosy na niebiesko, ale to już inna sprawa.
                - Hej, coś się stało? - spytałam opierając się o framugę.
                - Właściciel budynku chce się z Tobą widzieć - powiedział z wyraźną złośliwością. Zmarszczyłam brwi. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego.
                - Dlaczego? Wydaje mi się, że nie sprawiam żadnych problemów sąsiadom.
                Byłam coraz bardziej skonsternowana. Nie znałam ani jednego powodu, dla którego właściciel mógłby chcieć się ze mną widzieć. Poza tym na ogół wszystkie sprawy załatwia się telefonicznie, więc dlaczego ten ktoś chce porozmawiać ze mną osobiście?
                - Nie o to chodzi - odparł. Widziałam, że powstrzymywał się od przewrócenia oczami.
                - Więc o co? - spytałam może nieco zbyt agresywnie.
                - Dowiesz się na miejscu - stwierdził wskazując dłonią w kierunku windy. Co? Miałam tam iść teraz? Nic już z tego nie rozumiałam.
                - Gdzie ten właściciel czeka? W recepcji? - spytałam biorąc klucz z wieszaka na płaszcze. Zamknęłam drzwi i nacisnęłam na klamkę, żeby upewnić się, że zrobiłam to prawidłowo. Poszłam za chłopakiem aż do windy, która jakimś cudem cały czas stała na moim piętrze. Wsiadłam do środka i już chciałam nacisnąć guzik z cyferką zero, kiedy chłopak pokręcił przecząco głową i kiwnął głową do góry. - Które piętro?
                Chłopak nacisnął guzik z największą liczbą. To dziwne, bo wydawało mi się, że Peter mówił, że ten budynek miał 90 pięter. A teraz z pewnością jechaliśmy na 91. Piętro, które nie powinno istnieć.