26 kwietnia 2014

5. Shake It out

                Harold zadawał mi mnóstwo dziwnych pytań. Nie miałam pojęcia o czym mówił i jak miałabym odpowiedzieć. Stałam przy oknie rozciągniętym od drewnianej podłogi do samego sufitu i wpatrywałam się w miasto nie chcąc na niego patrzeć. Stał za mną, wciąż przyglądając mi sie nieufnie. Chyba nie do końca mi uwierzył kiedy powiedziałam mu, że nie wiem kim jestem. Nie wierzyłam nigdy w żadne bajki o latających ludziach, wampirach i innych wytworach wyobraźni ludzi na przestrzeni wieków, ale nie byłam głupia. Nie będę przecież zaprzeczać faktom. Zleciałam z dachu i przeżyłam, a ten mężczyzna potrafił władać moim ciałem chociaż miałam na tyle siły, żeby powstrzymać go od panowania nad moim umysłem. Przeszedł mnie dreszcz na to wspomnienie. Czuć czyjąś obecność w głowie, tą przemożną potrzebę, żeby ulec jego rozkazom... To uczucie było okropne. Ale 'odporność' na nią sprowadziła na mnie nie lada kłopoty. Haroldowi najwyraźniej nie zdarzało się spotykać kogoś o takiej umiejętności. A przynajmniej nie kogoś zwykłego. Człowieka. To stawiało mnie na z góry przegranej pozycji. Jego spojrzenie sugerowało że na pewno nie byłam do końca człowiekiem. A mój umysł wypierał myśl, że mogłabym być podobna do niego.
                - Twój ojciec Jason był ojczymem Petera, prawda? - spytał zwracając moją uwagę. Odwróciłam się jak rażona piorunem. Samo spojrzenie na niego wywoływało ucisk w moim brzuchu. To niesamowite jak silne wrażenie władzy od niego pochodziło. Człowiek czuł się jak mały robak, którego on rozdeptałby butem, gdyby tylko miał ochotę.
                - Tak... Skąd o tym wiesz? Sprawdzałeś mnie? - oburzyłam się. Skrzyżowałam ręce pod biustem i posłałam mu mordercze spojrzenie. W jego oczach błysnął ślad rozbawienia, a kąciki jego ust drgnęły. - I dlaczego się śmiejesz?!
                - Dawno nikt nie odważył się na mnie podnieść głosu. To odświeżające - odparł coraz bardziej rozbawiony. Zmrużyłam oczy.
                - Kim Ty właściwie jesteś, że masz o sobie tak wysokie mniemanie? - zapytałam zirytowana. Harold uniósł brew.
                - Wydawało mi się, że tą kwestię mamy już za sobą, Ano...
                - To może oświeć mnie ponownie - mruknęłam. Harold spojrzał na mnie niemal jakbym była małym dzieckiem, które zapytało go czy święty Mikołaj istnieje.
                - Dobrze, a więc powtórzę - jestem aniołem Nowego Jorku, zesłanym tu kilkadziesiąt lat temu, żeby pilnować bezpieczeństwa tego miasta - odparł powoli z kamienną twarzą. 
                Anioł.
                Cień. Od razu skojarzyłam. Ktoś obserwował moją sypialnie. Możliwe nawet, że on. 
                Anioł.
                Cholera.
                - Skoro taki z Ciebie obrońca to gdzie byłeś 11 września? - mruknęłam w oszołomieniu. Natychmiast zorientowałam się, że poruszyłam zły temat. Jego opanowanie całkowicie zniknęło, szczęki zacisnęły się, a rysy twarzy wyostrzyły. Jego oczy stały się mieszanką wściekłości, bólu i wspomnień. Przemknęłam ślinę czując obawę przed nim. Byłam zbyt dumna, żeby przyznać, że się go teraz bałam, dlatego powstrzymałam odruch cofnięcia się. - Przepraszam. - Harold tylko kiwnął głową. - Dlaczego szukałeś informacji o mnie?
                - Myślałem, że jesteś zagrożeniem, musiałem wiedzieć o Tobie wszystko. To że Twoi rodzice nie żyją bardzo utrudni mi rozwiązanie zagadki tego kim jesteś.
                - Dziękuje za delikatność - warknęłam. 
                - Ty nie byłaś delikatna - powiedział mając na myśli to co powiedziałam kilka chwil wcześniej. Spuściłam wzrok i westchnęłam, mając już tego wszystkiego dosyć.
                - Czego dokładnie ode mnie chcesz? Nie możesz puścić mnie po prostu wolno? Uwierz mi, że jestem skłonna dobrowolnie zapomnieć o tym wszystkim. Oczywiście z pominięciem usuwania mi pamięci, sama wyprę to wszystko ze swojego umysłu. Nie będziesz mi więcej grzebał w głowie.
                - To było stwierdzenie czy groźba? - spytał rozbawiony.
                Jego twarz rozświetlił lekki uśmiech, który przyprawił moje serce o szybsze bicie. Byłam wkurzona. Nie pozwalałam sobie nigdy na to, żeby uroda jakiegoś mężczyzny zawróciła mi w głowie. Ale ten od którego dzieliło mnie zaledwie 3 metry był tego bardzo bliski. A nie łudziłam sie, ze podobne odczucia wywołane są grzebaniem mi w głowie.
                - Potraktuj to jak chcesz. Wniosek i tak jest taki, że chcę stąd wyjść. Najlepiej natychmiast zanim dostanę raczej nieatrakcyjnego ataku paniki. - Skrzywiłam się.
                - Ładnemu we wszystkim ładnie. - Wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami.
                - Chyba Tobie aniołku - prychnęłam. Wiedziałam, że nie jestem jakoś specjalnie brzydka, ale nie byłam również wielką pięknością. Byłam...normalna. Przeciętna do bólu. Większość ludzi w tłumie nawet nie zauważała mojego istnienia. Nie żebym narzekała. Pasował mi taki układ.
                - Ludzie mają zabawny zwyczaj udawania, że nie zdają sobie sprawy ze swojej atrakcyjności. Jak dobrze, że anioły nie mają z tym problemu...
                - Nie wiem co w tym momencie sugerujesz, ale z wielką chęcią przemyślałabym to w drodze powrotnej do Los Angeles. - Powiedziałam z krzywym uśmieszkiem. Harold tylko pokręcił głową z rozbawieniem.
                - Na razie nigdzie nie idziesz. Chce się więcej o Tobie dowiedzieć. Zastanawiam się czy nie masz jakiś przydatnych zdolności.
                - Miotam laserem z oczu i przenikam ściany - burknęłam zrezygnowana na myśl, że będę tu musiała zostać dłużej. Niebo było już pomarańczowe co oznaczało, że zbliżał się wieczór. Bez światła dziennego, bycie w sypialni z przerośniętym łóżkiem w towarzystwie równie przerośniętego mężczyzny, którego garnitur opinał się we właściwych miejscach, będzie prawdopodobnie katorgą dla moich nerwów. Nie mogłam sobie wyobrazić, że mogłabym być spokojna przez cały ten czas.
                - Zabawna jesteś - powiedział.
                Spojrzał na mnie krótko i odwrócił się. W drodze na łóżko zdjął marynarkę i pokierował nią ręką w powietrzu tak, że wylądowała idealnie na wieszaku w szafie, która zamknęła się jednym ruchem dłoni. Położył sie na łóżku i podłożył ręce pod kark ze spojrzeniem utkwionym w idealnie równym, wyłożonym drewnianymi płytami suficie. Nie ruszyłam się z miejsca tylko obserwowałam go niepewnie. Anioła. Ledwo powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. Co ja robię ze swoim życiem.
                - Będziesz tam tak stać? - spytał nagle wyrywając mnie z zamyślenia. - Połóż się.
                - To rozkaz? - Harold uśmiechnął się lekko.
                - A co jeśli tak? 
                - To odmówię, a Ty nie możesz mnie do tego zmusić. - Uśmiechnęłam się triumfalnie. Harold uniósł brew i wyciągnął jedną rękę spod swojej głowy.
                - Nie mogę zmusić CIEBIE. Nikt nie powiedział, że nie mogę zmusić Twojego ciała - powiedział z wyraźną satysfakcją.
                Zaledwie kiwnął palcem, a moje ciało szarpnęło w jego kierunku. W ostatniej chwili odzyskałam równowagę i nie wyłożyłam się na podłodze. Posłałam mu mordercze spojrzenie, które tylko go rozbawiło i niechętnie wdrapałam się na lóżko obok niego. Planowałam usiąść, ale on najwyraźniej miał inne plany, bo poczułam skurcz na wysokości lędźwi i moje ciało natychmiast opadło na miękką pościel. Podniosłam się lekko na łokciach i zignorowałam jego zadowolony uśmieszek.
                - To musi Ci bardzo ułatwiać kontakty z kobietami - powiedziałam zgryźliwie.
                - Jesteś pierwszą kobietą w tym łóżku. Nie mam czasu na takie rzeczy. Poza tym śmiertelniczki są strasznie ograniczone. Tylko czyhają na księcia z bajki z odpowiednim stanem konta, żeby zrobić mu dzieciaka. I jeszcze ta cała 'miłość'. To śmieszne - prychnął. Spojrzałam na niego zaskoczona. Miałam wrażenie, że te słowa mogłyby spokojnie wyjść z moich ust. - Mniejsza z tym. Jestem pewien, że widzisz sferę Nudis, skoro możesz zobaczyć typowo anielską cechę Nialla, czyli jego niebieskie włosy.
                - Co to sfera Nudis?
                - W dosłownym znaczeniu to sfera naga. Ludzie widzą tylko w sferze Vilius, czyli fałszywej, stworzonej po to, żeby ukryć naszych wśród ludzi. Śmiertelnicy wiec pomyślą, że Horan jest blondynem, moje oczy dla nich mają nudny ledwo zielonkawy odcień, nie widzą naszych znamion ani znaków.
                - Jakich znaków? - spytałam zaintrygowana. Harold uśmiechnął się krzywo.
                - Musiałbym się rozebrać, żeby Ci je zaprezentować  - powiedział rozbawiony.
                - Och - wydukałam. Moja reakcja jeszcze bardziej go rozbawiła. W tym momencie ktoś przekręcił zamek w drzwiach i wszedł do środka. Niebieskowłosy chłopak na widok naszej dwójki leżącej na jednym łóżku zamarł w bezruchu.
                - Coś mnie ominęło? - powiedział patrząc głównie na Harolda. Wydawał się być czymś szczerze zaskoczony i zżerała mnie ciekawość co takiego było dla niego dziwne.
                - Parker nie wie kim jest, zabawne prawda? - Harold miał wyraźnie zbyt do dobry humor. Horan spojrzał na mnie podejrzliwie.
                - Co mu zrobiłaś? Ostrzegam, że ze mną nie pójdzie Ci tak łatwo. - Stanął na szeroko rozstawionych nogach i nie odrywał ode mnie wzroku.
                - Nic mu nie zrobiłam! Czy on wygląda jakbym go pobiła?! - warknęłam.
                - On objawia śladowe ilości poczucia humoru, nigdy tu nikogo poza mną nie wpuszcza i nie cierpi kobiet. Zdecydowanie coś mu zrobiłaś skoro leżysz tu teraz z nim na JEGO łóżku, a on uśmiecha się jak chory psychicznie.
                - Spokojnie Horan. Jest niegroźna. Nie potrafi mnie zablokować i mogę ja lewitować. Martwi mnie tylko to, że z jakiegoś powodu widzi Nudis. Ale poza tym jest zabawna. - Wzruszył ramionami. Niall wciąż wpatrywał się w niego nieufnie jakby był opętany. - No i nie mam kontroli nad jej umysłem - dodał nieco strapiony. Teraz Horan wydawał się być zupełnie zdezorientowany.
                - Kim ona jest?
                - 'Ona' ma imię i właśnie wychodzi - warknęłam i zerwałam się z łóżka.
                - Stój - powiedział Horan, a jego oczy rozbłysły niebieskim światłem. Znowu poczułam, że mój umysł chce się przystosować do rozkazu wepchniętego w moje myśli, tym razem o wiele słabiej, ale wciąż na tyle silnie, że poczułam znajomy ból, który towarzyszył mi za każdym razem w walce z narzuconą mi wolą. Działo się to jak spowolnionym tempie. Zwolniłam chód walcząc z tym, żeby sie nie zatrzymać. W końcu wypchnęłam Horana ze swojej głowy i posłałam mu rozzłoszczone spojrzenie, mijając go i sięgając do klamki. Otworzyłam drzwi i wyszłam zostawiając zszokowanego Horana i jeszcze bardziej rozbawionego Harolda.
                - Dlaczego pozwoliłeś jej odejść?
                - Bo i tak mi nie ucieknie. A może ja w tym czasie zrozumiem kim ona do cholery jest.

***

                Stwierdzenie, że moje życie stało się dalekie od normalności było sporym niedopowiedzeniem. Wszystko nagle straciło sens, a poznałam zaledwie kilka faktów. Anioły. Dwie strefy Nudis i Vilius. Władza nad ciałem i umysłem. O sobie wiedziałam teraz tylko tyle, że było we mnie coś co odróżniało mnie od zwykłych ludzi. Czułam się zagubiona. Nie mogłam się zwrócić do rodziców, nie mogłam ich spytać czy wiedzą dlaczego jestem inna. Miałam tylko Petera. A wątpiłam, żebym miała wystarczająco odwagi, żeby go o to spytać. Nie chciałam, żeby pomyślał, że zwariowałam. Tak było łatwiej. Chciałam udawać, że nic się nie stało. Powrócić do swojego dawnego życia. Ale wiedziałam, ze nie uda mi się to jeśli tu zostanę. Nie mogłam wrócić do Los Angeles. Nie chciałam kłamać i szukać fałszywych wyjaśnień. Nie chciałam zostać tutaj, wiedząc, że kilka pięter nade mną będzie spał anioł. Musiałam zostać w Nowym Jorku, ale nie w apartamentowcu. To było jedyne rozwiązanie. Winda zatrzymała się na moim piętrze, a ja pobiegłam do swojego mieszkania, otwierając je pośpiesznie i zamykając równie roztrzęsionymi rękoma. Oparłam się o drzwi i odetchnęłam głęboko. Musiałam opuścić to miejsce jak najszybciej.
                Właściciel pensjonatu, który znajdował się prawie 20 przecznic od apartamentowca, pomógł mi wnieść druga walizkę po schodach, kiedy zobaczył jak się męczę. Podziękowałam mu ciepło i skierowałam się w głąb korytarza, żeby znaleźć swój pokój. Zajęło mi to zaledwie kilka sekund; to miejsce było bardzo małe i przytulne. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do skromnie urządzonego pokoju. Byłam zaskoczona tym jak ładnie tu pachniało. Zauważyłam, że okno było otwarte, a zza niego widać było drzewo o intensywnie zielonych liściach, które widoczne były dzięki latarniom świecącym na dworze. Rzuciłam się na lóżko zaścielone pościelą w kwiatki czując się niemal jak w domu. W domu mojej babci była podobna pościel. Tęskniłam za nią. I za rodzicami. Poczułam znane uczucie pieczenia, które zapowiadali nadchodzące łzy. Więc zacisnęłam powieki z całej siły przywołuj przed oczy obraz Petera. Kogoś żywego kogo nie straciłam i do kogo mogę zadzwonić w każdej chwili, kogoś kto siedzi teraz pewnie w domu przed telewizorem i rozmyśla nad tym co powiedziałam mu ostatnio o oświadczynach. Poszłam spać wcześniej niż zwykle, bo i tak nie mogłabym teraz pisać. Bałam się co mogłoby wyjść spod mojej ręki w tym stanie.
                Dzisiejszej nocy śniłam o zielonookim aniele po raz pierwszy. W tym śnie ta zimna powłoka całkowicie zniknęła z jego rys. Był radosny. Słońce tworzyło ciemniejsze refleksy w jego włosach, a moje uszy po raz pierwszy usłyszały jego śmiech. I ten dźwięk sprawił, że uśmiechnęłam się przez sen. 
                Rano nie pamiętałam tego snu.

_______________________________________________________________________

FD: Przepraszam za drobny poślizg, ale jestem w ostatniej klasie gimnazjum i miałam ostatnio szał egzaminów i nauki i nie udało mi się wyrobić na piątek. Co sądzicie o takim rozwoju wydarzeń? Ciekawi Was co takiego jest w Anie, że nikt nie może dostać się do jej umysłu? No i że widzi włosy Niall1a! Jaki sekret kryje jej pochodzenie i zdolności, które wydają się szczegółami, a mogą mieć duże znaczenie w znalezieniu odpwiedzi... No cóż, więcej dowiecie się w następnym rozdziale, tym razem postaram się wyrobić na czas ;))
Dziękuje za wszystkie przemiłe komentarze, mam nadzieje, że to oznacza, że na razie nie muszę wprowadzać limitu <3

Ocena bloga: http://ocenialniablogowa.blogspot.com/2014/04/7-unreal-fanfaction.html?showComment=1398539233226#c6164924397699028286

11 kwietnia 2014

4. Blinding



            Regularne pulsowanie w głowie wybudziło mnie ze snu. Przetarłam twarz dłońmi, marząc o powrocie do krainy snu. Nic z tego. Otworzyłam oczy krzywiąc się przez intensywność światła, które uderzyło we mnie boleśnie. Nakryłam twarz kołdrą i policzyłam do 10. Musiałam wziąć się w garść. Dzisiaj był pierwszy dzień prawdziwej pracy w redakcji. Nie mogłam zawieść już na początku. Z ociąganiem wstałam z łóżka i powłóczając nogami jak zombie dotarłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i prawie krzyknęłam na widok swoich włosów. Wyglądały koszmarnie, jakbym miała bliższe spotkanie z huraganem Katrina. Chciałam wziąć prysznic kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem ubrana. I to nie w to w czym kładłam się spać. Miałam na sobie normalny strój do pracy. Natychmiast się wybudziłam i oparłam o ścianę. Kiedy to się stało? Lunatykowałam i ubrałam się we śnie? To było niemożliwe. Każda z tych rzeczy była dokładnie wyprasowana. Gdybym miała zrobić to przez sen to skończyłabym poparzona w spalonym apartamencie. Więc co do cholery?! Zwariowałam. To jedyne wytłumaczenie wszystkich dziwnych rzeczy, które mi się przytrafiły odkąd tu przyjechałam. Pomasowałam sobie skronie, bo ból głowy doprowadzał mnie do jeszcze większego szaleństwa niż możliwość tego, że moje zdrowie psychiczne jest zagrożone. To się zaczęło odkąd tu przyjechałam. Może to znak? Może powinnam wrócić do Los Angeles i pogodzić się z porażką? Zacisnęłam zęby. Nie mogłam się poddawać paranoi. Na wszystko jest racjonale wytłumaczenie. Czułam, że okłamuje samą siebie. Miałam wrażenie dziwnej pustki w umyśle. I coś jakbym o czymś zapomniała. Tylko nie pamiętałam o czym mogłabym zapomnieć. Inteligentne prawda?
            Wyszłam z apartamentowca w takim roztargnieniu, że nawet nie zauważyłam, że blondyn z recepcji życzył mi miłego dnia. Zauważyłam taksówkę, z której właśnie ktoś wychodził i korzystając z okazji pobiegłam szybko i zajrzałam przez uchylone okno do środka.
            - Przepraszam, jest pan teraz wolny? - spytałam kierowcę w podeszłym wieku.
            - Oczywiście, zapraszam do środka - odparł z uśmiechem, który wywołał wokół jego oczu urocze zmarszczki.
            Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam tylne drzwi. Nagle zawiał silny wiatr, który uderzył prosto we mnie. Moja głowa zaczęła pulsować i poczułam dziwne szarpnięcie w całym ciele. Otworzyłam szeroko oczy. W moim umyśle pojawiła się liczba 91. Zmarszczyłam brwi i wsiadłam do środka. Wymamrotałam adres, pod który miał mnie zawieść kierowca i rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu. Podziękowałam w duchu, że kierowca zainwestował w neutralny odświeżacz powietrza, a z radia wydobywały się spokojne dźwięki starej piosenki o minionej młodości. Wszystko lepsze niż głupie ballady o miłości.
            - Wiadomości z ostatniej chwili, słynny pisarz Marco Finnegan zmarł dziś rano w wieku 91 lat w swoim domu w... - wydobył się głos spikera. Kierowca przełączył na inną stacje w połowie zdania mężczyzny.
            Znowu ta liczba. 91. Dlaczego mam wrażenie, że jest taka ważna?

***

            Gdy tylko weszłam do redakcji powitał mnie tak jak ostatnio zapach świeżo parzonej kawy. Kąciki moich ust same uniosły się ku górze. Ciemnoskóra recepcjonistka uśmiechnęła się szeroko na mój widok. Dzisiaj miała na sobie zieloną sukienkę w egzotyczne wzory, a na to zarzuconą niedbale marynarkę. Poczułam się jak zwykła szara myszka w swoich zwyczajnych, chociaż eleganckich, ubraniach. Granatowa spódnica i zwykła biała bluzka z dekoltem w kształcie serca prezentowała się marnie przy zestawie dziewczyny.
            - Dzień dobry - powiedziałam z sympatią.
            - Dzień dobry! - rzuciła entuzjastycznie. - Możesz mówić do mnie Marissa, wszyscy mówią tutaj do siebie po imieniu.
            - Ana - odparłam przyglądając się korytarzowi, w którym zapewne mieściły się gabinety moich współpracowników.
            - To skrót czy pełne imię?
            - Pełne imię. - Uśmiechnęłam się krzywo. Zawsze mnie o to pytano. Niektórzy byli bardzo uparci twierdząc, że Ana to skrót od Anabelle lub Anastacia.
            - Rozumiem. Będziesz miała własny gabinet jak kilku wyższych stanowiskiem osób, reszta pracuje na sali głównej.
            - Mogę ich poznać? - spytałam nieśmiało. Bałam się jak na mnie zareagują. Prawdopodobnie wszyscy są starsi ode mnie przynajmniej 10 lat. To takie dziwne.
            - Oczywiście!
            Ruszyła szybkim krokiem w absurdalnie wysokich szpilkach. Ledwo za nią nadążałam, a byłam w płaskich butach! Wprowadziła mnie do dużej sali gdzie pracowało co najmniej 30 osób w tradycyjnie oddzielonych od siebie cieniutką ścianką stanowiskach, tworzących plątaninę korytarzy. Zdążyłam przejść zaledwie krok kiedy zobaczyłam jak z jednego ze stanowisk wstaje wysoki chłopak w kurtce skórzanej i startych dżinsach, przeklinając na czym świat stoi. Uniosłam brew i spojrzałam pytająco na Marisse. Ta tylko przewróciła oczami i poprowadziła mnie dalej, obok tego chłopaka. Nie mogąc się powstrzymać, obróciłam się przez ramię, żeby zerknąć na niego jeszcze raz. Był niesamowicie przystojny, ale to co zwróciło moją uwagę to to, że wyglądał na bardzo młodego. Okej, nie tak jak ja, ale nie mogł mieć więcej niż 26/27 lat. Dopiero teraz zauważyłam dlaczego był taki wzburzony. Cichy chichot wydobył się z moich ust na widok kawy, która zamiast w kubku, znajdowała się na spodniach chłopaka. Zarumieniłam się, gdy spojrzał w moim kierunku oczami w odcieniu ciepłej czekolady. Lekko się speszył, ale poza tym dalej wydawał się tak samo przytłaczający i niepokojący jak wcześniej. Tylko te mokre spodnie...
            - To Liam. Zignoruj go. Co chwilę odwala coś takiego - mruknęła Marissa.  Obróciłam się i coś do mnie dotarło. Co? Od kiedy ja się rumienię przez chłopaka? Teraz naprawdę zaczynam świrować. Peter miał racje. Muszę więcej spać. - Pracuje tu od niedawna i już zdążył zrobić nam tu małą demolkę, ale jest dobry więc Caroline wciąż go tu trzyma. Był do tej pory najmłodszym pracownikiem. A teraz będziesz nim Ty. Musisz wiedzieć, że niektórzy podchodzili sceptycznie do Twojego przyjęcia na stanowisko redaktor naczelnej, szczególnie Johnson z działu kultury, ale nie przejmuj się nim. To stary gbur. - Mrugnęła do mnie. - Samantha!
            Kobieta wyglądająca na wczesną 30-stkę spojrzała na nas ze swojego stanowiska i uśmiechnęła się na nasz widok. Miała długie do ramion i nieco zaniedbane włosy w odcieniu mahoniowym i bardzo delikatne rysy twarzy. Jej blada karnacja idealnie współgrała z niebieskim damskim garniturem, który nosiła. Wielkie szare oczy spoglądały na nas z sympatią zza okrągłych szkieł w czarnych oprawkach.
            - Sammy, to jest Ana Parker, Ana, to Sammy - przedstawiła nas sobie Marissa.
            Bąknęłam coś na powitanie, ale na szczęście nie musiałam szukać tematu do rozmowy, bo wkrótce zebrało się wokół nas więcej pracowników i wszystko wychodziło naturalnie. Większość była dla mnie bardzo miła i zainteresowana tym jak udało mi się w takim wieku tyle osiągnąć, jednak kilka osób było wyraźnie wrogo do mnie nastawionych. Cóż, nie da się zdobyć sympatii każdego. Chociaż wolałabym nie mieć tu żadnych wrogów. Nagle poczułam, że ktoś za mną stoi. Odskoczyłam lekko, gdy zobaczyłam przed sobą klatkę piersiową przytłaczających rozmiarów, należącą do Liama.
            - Hej - powiedział niskim głosem. - Jestem Liam. To przyjemność zobaczyć tu w końcu jakąś miłą, ładną twarz. - Marissa parsknęła śmiechem, a Samantha odwróciła wzrok.
            - Ana. Widzę, że zmieniłeś spodnie - odparłam nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. Chłopak nie wydawał się być ani trochę speszony tym stwierdzeniem.
            - Pierwszy raz w życiu coś takiego mi się zdarzyło - odparł, a Marissa wybuchła jeszcze większym śmiechem, który odwzajemniło kilka osób. Widocznie Liam był większą niezdarą niż był skłonny przyznać.
            - Nie wiem dlaczego się śmiejecie - mruknął. Oparł się o ręką o wysoką szafkę z przyklejoną do drzwiczek karteczką 'archiwum C26', cokolwiek to znaczyło. Zwrócił się do mnie z błyskiem w oczach. - Może pójdziesz ze mną po pracy na miasto? Możemy coś zjeść, pójść na kawę, Ty wybierasz.
            Uśmiechnął się zachęcająco. Jego pewność siebie była nieco denerwująca. Zdawał się nie przyjmować do wiadomości takiej możliwości, że mogłabym mu odmówić. Wyczuwałam przerośnięte ego na kilometr.
            - Wybacz, ale raczej nie. Nie mam czasu na takie rzeczy - stwierdziłam z nieco złośliwym uśmieszkiem. Chłopak wyprostował się i spojrzał na mnie nieco zaskoczony. Tak, zdecydowanie nie spodziewał się odmowy. W jego oczach błysnęło żywe zainteresowanie.
            - W końcu ulegniesz mojemu urokowi - powiedział starając się brzmieć pociągająco.
            - Nieee... Nie sądze. - Pokręciłam głową rozbawiona. Za jego tekst o uleganiu powinnam strzelić mu w twarz, ale był zbyt słodki, więc tylko śmiałam się z innymi. Chyba zyskałam trochę sympatii Samanthy po tym jak mu odmówiłam. Dobrze. Wydawała się być sympatyczna i nie chciałabym być jej wrogiem.

***

            Wracając taksówką do domu, uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Uwielbiam tą prace. Szybko pojęłam na czym dokładnie będzie polegała moja praca, a Samantha chętnie mi we wszystkim pomagała. Nie sądziłam, że to będzie takie proste. W pracy czułam, że jestem na swoim miejscu. Wątpliwości pojawiały się dopiero kiedy wracałam do apartamentowca. To tam działo się ze mną coś dziwnego czego nie potrafiłam wytłumaczyć. Halucynacje prawdopodobnie lunatykowanie, to nie było do mnie podobne.
            Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam przecznicę wcześniej, żeby troche się przejść. Tak naprawdę nie mogłam dłużej wytrzymać stęchłego zapachu unoszącego się w samochodzie, ale pierwsza wersja brzmiała lepiej. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo wietrzny i moje włosy ułożone w zgrabny kok, który miał ukryć ich poranny stan, wyplątały się z części spinek. Spięłam je w luźny kucyk, wiedząc, że inaczej będę straszyć. Nie wiem czy była to jakaś zależność, ale za każdym razem, gdy byłam dzisiaj chociaż przez chwilę na dworze, bolała mnie głowa. Jakby wiatr miał na to jakiś wpływ. Skrzywiłam się nieco, bo ból nasilał się z każdą sekundą. Zostało mi kilka metrów to apartamentowca kiedy do bólu doszły jeszcze zawroty głowy. Starałam się stąpać jak najostrożniej, żeby się nie przewrócić. Szukałam w torebce aspiryny kiedy uderzył we mnie silny podmuch wiatru, który zachwiał moją równowagą. Wystarczyła chwila, żeby przed moimi oczami zaczęły pojawiać się ciemne plamy, wkrótce zastępując je całkowitą czernią, która mogła świadczyć tylko o jednym. Zemdlałam.
            Czułam jak moja głowa pulsuje, a całe moje ciało ogarnia okropne gorąco. Leżałam na czymś miękkim i byłam na pograniczu świadomości i nieprzytomności. Walczyłam z chęcią zagłębienia się w otchłanie mojego umysłu i zamiast tego z całej siły starałam się otworzyć oczy, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam ich odnaleźć. Czułam się całkowicie zagubiona w swoim ciele. Nagle coś jakby we mnie pękło i zalał mnie przeraźliwy chłód, a przez mój umysł przepłynęły obrazy, których nie rozumiałam. Byłam tam ja i jakiś mężczyzna na dachu, ale nie pamiętałam, żeby coś takiego kiedykolwiek się wydarzyło. I wtedy wszystko ułożyło się w logiczną całość, a moje oczy rozwarły się w tym samym momencie, w którym powietrze wleciało do moich płuc z głuchym świstem. Nie wiedziałam czy mam krzyczeć czy od razu uciekać kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem na wielkim łożu, o zwyczajnej długości, ale za to szerokim na przynajmniej 5 metrów okrytym najmiększą pościelą z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia, a tuż przed nim stoi wysoki mężczyzna, którego teraz już wiedziałam, że znam. I wtedy z mojej piersi wydobył się krzyk. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do najbliższych drzwi z paniką pociągając za klamkę. Wiedziałam, że zamek będzie zamknięty, jednak to nie zmieniło faktu, że dostałam ataku histerii kiedy potwierdziły się moje przypuszczenia. Przycisnęłam plecy do drewna i spojrzałam ze strachem na swojego towarzysza. Tym razem nie wydawał się być tak opanowany jak na dachu. W jego oczach czaił się niepokój i nieposkromiona ciekawość. Nawet mimo mojej sytuacji jego uroda uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. To że nie wierzyłam w miłość nie znaczy, że to na mnie nie działało. W dodatku zdawało mi się jakby promieniowało od niego dziwnie przytłaczające uczucie, ciepło i władza. Dziwne skojarzenie, ale właśnie takie były moje odczucia. Ale nie mogłam zapominać, że uroda to nie wszystko. Ten mężczyzna zrzucił mnie z dachu ogromnego apartamentowca. Powinnam być martwa. A jednak jakimś cudem cały czas tu stałam, zamknięta w obcym mieszkaniu, z obcym mężczyzną i szansami na ucieczkę równymi zeru.
            Kiedy mężczyzna zrobił krok w moją stronę przywarłam całym ciałem jeszcze mocniej do drzwi. Widziałam, że starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów jakby nie chciał mnie przestraszyć. Nie wiedział tylko, że w tym akurat momencie nie przychodziła mi do głowy rzecz, która mogłaby mnie uspokoić. Jego zielone oczy zaczęły błyszczeć szmaragdowym światłem w tym samym momencie, w którym otworzył usta.
            - Nie bój się, jesteś bezpieczna - powiedział spokojnym głosem, a jego oczy cały czas wpatrzone były w moje.
            Momentalnie moje ciało się rozluźniło. Poczułam, że mogę mu ufać i że nie zrobi mi krzywdy. Przecież z nim jestem bezpieczna... Nie!!! Głos w mojej głowie kazał walczyć mi z tym rozkosznym uczuciem spokoju, które ogarniało mnie pod wpływem jego spojrzenia. Zacisnęłam dłonie w pięści, a moje płuca pracowały z podwójną intensywnością. Odpieranie tego uczucia było jak walka z wodą. Mogłam albo utonąć w tym uczuciu i stracić własną wolę, albo wypłynąć na powierzchnię zachowując zdrowe zmysły. To nie było takie proste jak się wydawało. To sprawiało mi...mentalny ból. Nie potrafiłam tego inaczej określić. Moje ciało nie cierpiało, to umysł zdawał się krwawić w boju z nieznanym wrogiem. Z narzuconą mi wolą kogoś innego. Zamknęłam oczy i odepchnęłam to uczucie. Niemal natychmiast osunęłam się na ziemię. Nie wiedziałam co się stało. Tylko to, że ON próbował mi coś zrobić, a moje ciało w pierwszym odruchu całkowicie mu uległo. To nie było normalne. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego wrogo.
            - Nie grzeb mi w głowie - warknęłam przyjmując postawę obronną. Harold, teraz już pamiętałam jak się nazywał, patrzył na mnie z coraz większym zdumieniem.
            - Kim jesteś? Jak to możliwe, że jesteś odporna na moją moc?! Nie jesteś aniołem ani nawet zwykłą upadłą. Więc kim? Na dachu zapanowałem nad Twoim ciałem, ale nie potrafię panować nad Twoim umysłem. Kim. Jesteś?! - powtórzył. Widziałam w jego oczach, teraz zwyczajnie szmaragdowych, że przeżywa wewnętrzną walkę. Jakby nie wiedział czy powinien mnie po prostu zlikwidować czy rozwiązać zagadkę, którą dla niego byłam. - Odpowiedz. Przysięgam na archanioła Raziela, że puszczę Cie wolno jeśli odpowiesz mi na to pytanie. I nie zbywaj mnie. Widzisz niebieskie włosy Nialla, niemożliwe żeby zwykły śmiertelnik potrafił przenikać iluzję. A jeśli w dodatku powiesz mi teraz, że widzisz moje znamię...
            Podniósł prawą otwartą dłoń. Dokładnie w środku skóra wybrzuszyła się w skomplikowanym wzorze, który zdawał się odcinać od niej nieco błękitnawym odcieniem, jakby pod spodem umiejscowione były żyły. Pokiwałam słabo głową. Nie wydawał się być zaskoczony. Widziałam w jego postawie, że nienawidził kiedy czegoś nie wiedział. To zabawne, bo w tej jednej chwili byliśmy do siebie bardzo podobni. Nie miałam pojęcia kim jestem. Nie byłam istotą jemu podobną kimkolwiek on był. Nie mogłam być. Urodziłam się w normalnej rodzinie, miałam brata, rodziców! Wiedziałabym przecież, gdyby coś było ze mną nie tak. Powiedzieli by mi przecież... Podniosłam wzrok znad podłogi i zwiesiłam ramiona w dół. Nawet strach przestał mnie martwić. Czułam się jak dziwadło. Spojrzałam Haroldowi prosto w oczy. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam coś czego na pewno nie chciał usłyszeć.
            - Nie wiem kim jestem.

____________________________________________________________________ 

FD: Myślę, że ten rozdział wiele Wam wyjaśnił odnośnie Any, na pewno nie jest zwykłym człowiekiem, więc kim? Jakie są Wasze teorie? Dziękuje Wam bardzo za tyle komentarzy, jesteście kochani i dajecie mi niesamowitą motywację! :))
Następny rozdział wstawię jeśli będzie przynajmniej 10 komentarzy.