Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się stresować. Miałam naprawdę złe
przeczucia. Po co właściciel budynku chciał się ze mną widzieć? Może każdego
nowego mieszkańca witał osobiście? Jasne, i co jeszcze. To nie miało sensu. W
dodatku ja wciąż byłam pewna, że ten budynek ma 90 pięter. Na litość boską
przecież patrzyłam na tablicę z numerami pięter nie po raz pierwszy! I nie było
tam numeru 91. Odbija mi czy po prostu jestem nieuważna? W dodatku to
spojrzenie Nialla... W jego oczach błyszczał triumf. Jakby złapał swoją
zdobycz. Jak myśliwy. Otrząsnęłam się z głupich myśli. Po prostu histeryzuje
i... Winda się zatrzymała. Uniosłam brodę do góry, grając pewną siebie. I wtedy
automatyczne drzwi się rozsunęły. A mnie ogarnęło przerażenie. Poczułam jak
chłopak popycha mnie do przodu. Nim zdążyłam zaprotestować, bądź zrobić cokolwiek
znalazłam się już na piętrze 91. Tylko, że to nie było zwykłe piętro. To był
dach.
Odwróciłam się chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Poczułam suchość w gardle kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że drzwi windy na powrót się zasunęły, odcinając mi drogę ucieczki. Powiew chłodnego wiatru prawie zwalił mnie z nóg. Obróciłam się z szybko bijącym sercem tak wolno jak to było tylko możliwe. Najpierw moim oczom ukazał się stolik nakryty białym obrusem, który nawet nie drgnął mimo wiatru. Ustawione na nim kieliszki, wino i owoce również zdawały się być odporne na siły natury. Powędrowałam wzrokiem dalej. I wtedy go zobaczyłam. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, który opinał się na jego szerokich ramionach, stał tuż przy krawędzi dachu. Wiatr rozwiewał jego włosy, ale bliskość przepaści zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia. Serce waliło mi w piersi jak szalone. Nagle mężczyzna odwrócił się powoli z głową spuszczoną w dół. Wyprostował się i spojrzał mi w oczy dokładnie w tym samym momencie, w którym słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając jego sylwetkę i nieziemskie rysy. O dziwo w ogóle się nie skrzywił ani nie zmrużył powiek, chociaż intensywne promienie powinny go przecież lekko oślepić. Jego oczy były kpiną z wszystkiego co uważałam dotychczas za zielone. Miały kolor czystej, szlachetnej zieleni, oprawione wachlarzem długich rzęs i ciemnych brwi. Miał wydatne usta, które wręcz prowokowały do grzesznych myśli, na których błąkał się rozbawiony uśmieszek, który próbował ukryć. Od razu poznałam z kim mam do czynienia. To jego widziałam wczoraj wychodzącego z windy. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, bez słowa. Wyglądał jak posąg, nieruchomy i zapierający dech w piersiach. W końcu wargi posągu ożyły
- Witaj.
Myślałam, że już nic nie może zrobić na mnie większego wrażenia. A jednak. Jego głos. Chyba każda komórka mojego ciała zadrżała, gdy do moich uszu dotarł ten ochrypły i melodyjny dźwięk. To wszystko wydawało się być bardzo dziwnym snem. Dach, absurdalnie niepasujący tu stół okryty białym obrusem i on. Nie wiedziałam jeszcze tylko czy mój sen nie zmieni się przypadkiem w koszmar.
- Ana, prawda? Miło mi cię poznać. - Zeskoczył z podwyższenia i zbliżył się do mnie w kilku sprężystych krokach. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą ujęłam po dłuższej chwili otępienia. Jego rękach była ogromna w porównaniu z moją i bardzo ciepła. - Jestem Harold Styles, właściciel budynku. Miło mi, że znalazła pani dla mnie odrobinę czasu.
Nie żeby dano mi jakiś wybór.
Zaprowadził mnie do stołu i odsunął dla mnie krzesło. Usiadłam kompletnie nie wiedząc co się właściwie do cholery dzieje i stwierdzając, że mózg musiałam zostawić chyba w windzie, bo minęła dłuższa chwila, a ja wciąż nie wydusiłam z siebie nawet jednego słowa, nie mówiąc już o czymś sensownym.
- Proszę, nie stresuj się. – Uniósł lekko kąciki ust ku górze jakby powiedział coś bardzo zabawnego.
- Nie bardzo rozumiem jaki jest cel tego spotkania - wydukałam w końcu. Skrzywiłam się na dźwięk swojego zdenerwowanego głosu. Zwykle byłam opanowana do granic możliwości, nawet jeśli w środku się czegoś bałam lub coś mnie stresowało.
- Chciałbym oczywiście poznać naszą nową lokatorkę - odparł nalewając białe wino do kieliszków. - Jestem zaintrygowany pani osobą. - Zanurzył lekko wargi w trunku i wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Poprawiłam się na krześle i starałam się unikać jego wzroku.
- Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe - powiedziałam nerwowo splatając dłonie pod stołem. Przysięgam, że nikt nigdy nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak ten młodo wyglądający mężczyzna. Nawet przyznając to w myślach czułam się niewyobrażalnie głupio. - Jestem całkowicie przeciętną osobą.
- Nie sądzę. To imponujące i raczej niespotykane dostać stanowisko redaktor naczelnej w wieku 22 lat. W dodatku rozpoczęła pani studia w wieku 16 lat i ma już pani na swoim koncie pracę na pełny etat w całkiem dobrze prosperującym magazynie. Raczej nikt przeciętny czy nawet nieprzeciętny nie może się czymś takim pochwalić.
Uniósł brew i odstawił kieliszek. Przez to mój wzrok powędrował na jego ramie. Materiał czarnej marynarki był opięty przez jego mięśnie tak bardzo, że wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Poczułam się naprawdę nieswojo. Nie lubię, gdy mężczyzna ma nade mną przewagę tylko z powodu swojej postury. A ten tutaj był doskonałym przykładem.
- Możliwe. Ale wszystko zależy od ciężkiej pracy. - Broniłam się. Miałam wrażenie, że on sądzi, że nie zapracowałam na to wszystko sama. - Mnie jest może odrobine łatwiej, bo nie ma w moim życiu niczego co mogłoby mnie rozpraszać.
- Sugerujesz, że nie ma w twoim życiu żadnego mężczyzny? - zapytał wciąż wpatrując się we mnie tym dziwnie intensywnym spojrzeniem.
- Dokładnie. I w najbliższym czasie również nie będzie. Nie wierze w miłość - powiedziałam i zaraz uzmysłowiłam sobie, że powiedziałam całkowicie obcej osobie coś z czym raczej nie powinnam się obnosić. Ktoś taki jak on na pewno miał w swoim życiu kogoś wyjątkowego. Natychmiast zrobił mi się głupio. - Oczywiście nie mam nic do ludzi, którzy w nią wierzą.
- To ciekawe... - zamyślił się. - Wy śmiertelnicy na ogół przywiązujecie do niej ogromną wagę. Ale przecież ty się do nich nie zaliczasz. Jesteś bardzo interesującą osobą, Ana.
Trochę zbiło mnie z tropu to co powiedział. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Usilnie starałam się nie zwracać uwagi na to, że wokół nas jest tylko nieskończona przestrzeń. Upadek z dachu tak wysokiego budynku nie był na mojej liście do zrobienia. I chciałam jak najszybciej wrócić do siebie. A najlepiej do Los Angeles. Miałam wrażenie, że kompletnie świruje. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, nic nie miało sensu i wszystko było na odwrót. To co powinno być proste i naturalne, zrobiło się nagle trudne i skomplikowane.
- Dlaczego w nią nie wierzysz? - spytał pochylając się w moim kierunku i nieco zniżając głos.
- Bo to mit. Istnieje tylko pożądanie lub przyjaźń. Te dwie rzeczy ze sobą nie współgrają, bo pożądanie w końcu wygasa, a z samej przyjaźni nie da się stworzyć związku. Nie oceniam nikogo kto w nią wierzy, po prostu sama nie szukam czegoś co nie istnieje. Byłoby to trochę bezsensowne. Po prostu w nią nie wierze i tyle - sprostowałam kręcąc się nerwowo na swoim krześle.
- No proszę... Naprawdę ciekawa z pani postać. Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie coś innego. - Wstał od stołu i spojrzał na mnie z góry swoimi zielonymi ślepiami.
- Co takiego? - wydukałam.
- Jak udało Ci się ukryć aurę upadłego anioła?! - Uśmiechnął się złowieszczo. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego coraz bardziej przerażona swoją sytuacją.
- Słucham? - wykrztusiłam. Z jego piersi wydobył się cichy, melodyjny śmiech. Przeszedł mnie dreszcz przez groźbę, która się w nim kryła. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam. Co się tu do cholery działo?
- Będę szczery i przyznam, że nie będę nawet pytać dlaczego chciałaś do mnie dotrzeć. Mam na głowie o wiele więcej niż jakieś pseudo szatańskie zamachy na moje życie - mruknął znudzonym głosem. Spojrzałam na niego oszołomiona i wciąż nic nie rozumiejąca.
- Ale ja nie wiem o czym pan...
- Nie kłam! - krzyknął nieoczekiwanie tak głośno, że moje serce przyspieszyło dwukrotnie
Jednym zgrabnym ruchem odrzucił stół kilka metrów dalej. Rozległ się głośny trzask, gdy naczynia spotkały się z podłożem, a szkło poleciało na wszystkie strony, na szczęście zbyt daleko by nas dosięgnąć. Pisnęłam ze strachu, gdy w jego dłoni pojawił się...ogień. Niebiesko-biały płomień, dziwnie wydłużony jak miecz, migoczący i nie parzący dłoni właściciela o długości bliskiej dwóch metrów. Odruchowo chciałam być jak najdalej tego przedmiotu przez co poleciałam razem z krzesłem do tyłu. Podniosłam się pokracznie z ziemi i zaczęłam cofać się ostrożnie, jakby każdy mój ruch mógł zezłościć mężczyznę naprzeciwko mnie. Nagle ten pojawił się tuż przede mną, chociaż zdążyłam zaledwie mrugnąć. Końcówka ognistego miecza znalazła się tuż przy mojej szyi. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na jego bezlitosną twarz. Nigdy nie byłam tak bardzo przerażona jak teraz.
- K-kim jesteś? - spytałam cicho drżącym głosem.
- Nie powinnaś tutaj przyjeżdżać. Szkoda niszczyć taką śliczną buźkę. - Sięgnął dłonią do mojego policzka. Zamarłam, gdy jego palce zetknęły się z moją skórą. Jego dłonie były o wiele cieplejsze niż normalnego człowieka, jakby miał gorączkę. Poczułam jakby iskra przeszła w tym miejscu, gdzie mnie dotknął.
- Kim jesteś? - powtórzyłam tylko. Wstrzymałam powietrze w oczekiwaniu na jego odpowiedź. O ile w ogóle postanowi mi jej udzielić. Głęboko w środku liczyłam na to, że nie i zaraz się obudze. Ale moje prośby nie zostały wysłuchane. Jego oczy spoważniały, a usta rozchyliły się, by za chwilę z tych idealnie wykrojonych warg wyszły słowa, które wprawiły mnie w osłupienie.
- Jestem aniołem Nowego Jorku. Ale na pewno to wiesz. Upadły aniele.
Psychopata. Chory psychicznie. Szaleniec.
Zerwałam się do biegu, ale zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów w kierunku windy kiedy poczułam, że tracę kontrole nad swoim ciałem. Wzniosłam się w powietrze i jak szmaciana lalka poleciałam na krawędź budynku. On już tam był. Moje serce galopowało w piersi w tempie, które powodowało wręcz bolesny ucisk w mojej klatce piersiowej. Za mną była ogromna przepaść, wszystko w dole było tak małe, że potrzebowałabym lupy, żeby cokolwiek od siebie odróżnić poza tak oczywistymi kształtami jak żółte taksówki. Harold pochylił się w kierunku mojej twarzy. Zmusiłam się do pozostania nieruchomo, bo wiedziałam, że jeden gwałtowny ruch i spadnę. A nikt nie przeżyłby czegoś takiego. Był już tak blisko, że zaczynałam odnosić okropnie głupie wrażenie, że chce mnie pocałować. Jego wargi zbliżały się nieuchronnie w kierunku moich ust. Nie mogłam powstrzymać wrodzonego odruchu. Moja dłoń poszybowała do jego twarzy i mocno zderzyła się z jego skórą. Jego głowa obróciła się po uderzeniu. Spojrzałam przerażona na czerwony ślad na jego nieskazitelnie gładkim, marmurowym policzku.
To koniec.
Jestem skończona.
Jego oczy pociemniały, zielony kolor stał się nagle synonimem mroku. Poczułam jakby żelazne łańcuchy oplotły moje ciało. Nie mogłam się ruszyć. Nawet drgnąć palcem.
- Przyznaj się kim jesteś - powiedział Harold głosem, który wskazywał na to, że jest na granicy cierpliwości. Zacisnęłam powieki, ale jakaś obca siła kazała na powrót mi je otworzyć. - Nie chcesz powiedzieć? Proszę bardzo. W takim razie pokaż mi kim jesteś.
W jednej sekundzie poczułam, że znowu panuje nad swoim ciałem. I ręce, które popchnęły mnie prosto w przepaść. Powietrze gwałtownie uderzyło w moje ciało. Mknęłam jak strzała przecinając je z głośnym wrzaskiem wydobywającym się prosto z mojego gardła. Włosy powiewały za mną, a moje ciało zaczęło się bezwładnie obracać. Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Zacisnęłam powieki i przygotowałam się na okropny ból...który nigdy nie nastąpił. Nagle znalazłam się w czyichś ciepłych ramionach i świat przestał krążyć. Mocno oplotłam rękami szyję tego kogoś i poczułam, że wznosimy się do góry. Czułam lekki powiew wiatru na swojej skórze, tak bardzo różniący się od poprzednich smagań przypominających uderzenia biczem. Poczułam, że wylądowaliśmy i znowu znajdujemy się na twardej, stałej powierzchni. Moje stopy nie dotykały podłoża, bo byłam uwieszona na szyi tego kogoś. Cała drżałam i nie byłam w stanie otworzyć oczu. Poczułam silne dłonie, które ostrożnie uwolniły swoje ciało od moich rąk i powoli spuściły mnie na ziemie. Gdy tylko moje stopy dotknęły podłoża, usłyszałam szelest, jakby trzepot skrzydeł i moje oczy otworzyły się gwałtownie. Zobaczyłam te dwie zielone głębie, pełne sekretów i wiedzy. Oczy Harolda błyszczały dziwnym, szafirowym blaskiem. Powiedział coś co nie zdążyło dotrzeć do mojego umysłu, bo nagle cała moja głowa stała się dziwnie lekka. Poczułam jakby ktoś wyrwał z niej cząstkę mnie. I zamknęłam oczy.
Odwróciłam się chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Poczułam suchość w gardle kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że drzwi windy na powrót się zasunęły, odcinając mi drogę ucieczki. Powiew chłodnego wiatru prawie zwalił mnie z nóg. Obróciłam się z szybko bijącym sercem tak wolno jak to było tylko możliwe. Najpierw moim oczom ukazał się stolik nakryty białym obrusem, który nawet nie drgnął mimo wiatru. Ustawione na nim kieliszki, wino i owoce również zdawały się być odporne na siły natury. Powędrowałam wzrokiem dalej. I wtedy go zobaczyłam. Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, który opinał się na jego szerokich ramionach, stał tuż przy krawędzi dachu. Wiatr rozwiewał jego włosy, ale bliskość przepaści zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia. Serce waliło mi w piersi jak szalone. Nagle mężczyzna odwrócił się powoli z głową spuszczoną w dół. Wyprostował się i spojrzał mi w oczy dokładnie w tym samym momencie, w którym słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając jego sylwetkę i nieziemskie rysy. O dziwo w ogóle się nie skrzywił ani nie zmrużył powiek, chociaż intensywne promienie powinny go przecież lekko oślepić. Jego oczy były kpiną z wszystkiego co uważałam dotychczas za zielone. Miały kolor czystej, szlachetnej zieleni, oprawione wachlarzem długich rzęs i ciemnych brwi. Miał wydatne usta, które wręcz prowokowały do grzesznych myśli, na których błąkał się rozbawiony uśmieszek, który próbował ukryć. Od razu poznałam z kim mam do czynienia. To jego widziałam wczoraj wychodzącego z windy. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, bez słowa. Wyglądał jak posąg, nieruchomy i zapierający dech w piersiach. W końcu wargi posągu ożyły
- Witaj.
Myślałam, że już nic nie może zrobić na mnie większego wrażenia. A jednak. Jego głos. Chyba każda komórka mojego ciała zadrżała, gdy do moich uszu dotarł ten ochrypły i melodyjny dźwięk. To wszystko wydawało się być bardzo dziwnym snem. Dach, absurdalnie niepasujący tu stół okryty białym obrusem i on. Nie wiedziałam jeszcze tylko czy mój sen nie zmieni się przypadkiem w koszmar.
- Ana, prawda? Miło mi cię poznać. - Zeskoczył z podwyższenia i zbliżył się do mnie w kilku sprężystych krokach. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą ujęłam po dłuższej chwili otępienia. Jego rękach była ogromna w porównaniu z moją i bardzo ciepła. - Jestem Harold Styles, właściciel budynku. Miło mi, że znalazła pani dla mnie odrobinę czasu.
Nie żeby dano mi jakiś wybór.
Zaprowadził mnie do stołu i odsunął dla mnie krzesło. Usiadłam kompletnie nie wiedząc co się właściwie do cholery dzieje i stwierdzając, że mózg musiałam zostawić chyba w windzie, bo minęła dłuższa chwila, a ja wciąż nie wydusiłam z siebie nawet jednego słowa, nie mówiąc już o czymś sensownym.
- Proszę, nie stresuj się. – Uniósł lekko kąciki ust ku górze jakby powiedział coś bardzo zabawnego.
- Nie bardzo rozumiem jaki jest cel tego spotkania - wydukałam w końcu. Skrzywiłam się na dźwięk swojego zdenerwowanego głosu. Zwykle byłam opanowana do granic możliwości, nawet jeśli w środku się czegoś bałam lub coś mnie stresowało.
- Chciałbym oczywiście poznać naszą nową lokatorkę - odparł nalewając białe wino do kieliszków. - Jestem zaintrygowany pani osobą. - Zanurzył lekko wargi w trunku i wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Poprawiłam się na krześle i starałam się unikać jego wzroku.
- Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe - powiedziałam nerwowo splatając dłonie pod stołem. Przysięgam, że nikt nigdy nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak ten młodo wyglądający mężczyzna. Nawet przyznając to w myślach czułam się niewyobrażalnie głupio. - Jestem całkowicie przeciętną osobą.
- Nie sądzę. To imponujące i raczej niespotykane dostać stanowisko redaktor naczelnej w wieku 22 lat. W dodatku rozpoczęła pani studia w wieku 16 lat i ma już pani na swoim koncie pracę na pełny etat w całkiem dobrze prosperującym magazynie. Raczej nikt przeciętny czy nawet nieprzeciętny nie może się czymś takim pochwalić.
Uniósł brew i odstawił kieliszek. Przez to mój wzrok powędrował na jego ramie. Materiał czarnej marynarki był opięty przez jego mięśnie tak bardzo, że wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Poczułam się naprawdę nieswojo. Nie lubię, gdy mężczyzna ma nade mną przewagę tylko z powodu swojej postury. A ten tutaj był doskonałym przykładem.
- Możliwe. Ale wszystko zależy od ciężkiej pracy. - Broniłam się. Miałam wrażenie, że on sądzi, że nie zapracowałam na to wszystko sama. - Mnie jest może odrobine łatwiej, bo nie ma w moim życiu niczego co mogłoby mnie rozpraszać.
- Sugerujesz, że nie ma w twoim życiu żadnego mężczyzny? - zapytał wciąż wpatrując się we mnie tym dziwnie intensywnym spojrzeniem.
- Dokładnie. I w najbliższym czasie również nie będzie. Nie wierze w miłość - powiedziałam i zaraz uzmysłowiłam sobie, że powiedziałam całkowicie obcej osobie coś z czym raczej nie powinnam się obnosić. Ktoś taki jak on na pewno miał w swoim życiu kogoś wyjątkowego. Natychmiast zrobił mi się głupio. - Oczywiście nie mam nic do ludzi, którzy w nią wierzą.
- To ciekawe... - zamyślił się. - Wy śmiertelnicy na ogół przywiązujecie do niej ogromną wagę. Ale przecież ty się do nich nie zaliczasz. Jesteś bardzo interesującą osobą, Ana.
Trochę zbiło mnie z tropu to co powiedział. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Usilnie starałam się nie zwracać uwagi na to, że wokół nas jest tylko nieskończona przestrzeń. Upadek z dachu tak wysokiego budynku nie był na mojej liście do zrobienia. I chciałam jak najszybciej wrócić do siebie. A najlepiej do Los Angeles. Miałam wrażenie, że kompletnie świruje. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, nic nie miało sensu i wszystko było na odwrót. To co powinno być proste i naturalne, zrobiło się nagle trudne i skomplikowane.
- Dlaczego w nią nie wierzysz? - spytał pochylając się w moim kierunku i nieco zniżając głos.
- Bo to mit. Istnieje tylko pożądanie lub przyjaźń. Te dwie rzeczy ze sobą nie współgrają, bo pożądanie w końcu wygasa, a z samej przyjaźni nie da się stworzyć związku. Nie oceniam nikogo kto w nią wierzy, po prostu sama nie szukam czegoś co nie istnieje. Byłoby to trochę bezsensowne. Po prostu w nią nie wierze i tyle - sprostowałam kręcąc się nerwowo na swoim krześle.
- No proszę... Naprawdę ciekawa z pani postać. Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie coś innego. - Wstał od stołu i spojrzał na mnie z góry swoimi zielonymi ślepiami.
- Co takiego? - wydukałam.
- Jak udało Ci się ukryć aurę upadłego anioła?! - Uśmiechnął się złowieszczo. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego coraz bardziej przerażona swoją sytuacją.
- Słucham? - wykrztusiłam. Z jego piersi wydobył się cichy, melodyjny śmiech. Przeszedł mnie dreszcz przez groźbę, która się w nim kryła. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam. Co się tu do cholery działo?
- Będę szczery i przyznam, że nie będę nawet pytać dlaczego chciałaś do mnie dotrzeć. Mam na głowie o wiele więcej niż jakieś pseudo szatańskie zamachy na moje życie - mruknął znudzonym głosem. Spojrzałam na niego oszołomiona i wciąż nic nie rozumiejąca.
- Ale ja nie wiem o czym pan...
- Nie kłam! - krzyknął nieoczekiwanie tak głośno, że moje serce przyspieszyło dwukrotnie
Jednym zgrabnym ruchem odrzucił stół kilka metrów dalej. Rozległ się głośny trzask, gdy naczynia spotkały się z podłożem, a szkło poleciało na wszystkie strony, na szczęście zbyt daleko by nas dosięgnąć. Pisnęłam ze strachu, gdy w jego dłoni pojawił się...ogień. Niebiesko-biały płomień, dziwnie wydłużony jak miecz, migoczący i nie parzący dłoni właściciela o długości bliskiej dwóch metrów. Odruchowo chciałam być jak najdalej tego przedmiotu przez co poleciałam razem z krzesłem do tyłu. Podniosłam się pokracznie z ziemi i zaczęłam cofać się ostrożnie, jakby każdy mój ruch mógł zezłościć mężczyznę naprzeciwko mnie. Nagle ten pojawił się tuż przede mną, chociaż zdążyłam zaledwie mrugnąć. Końcówka ognistego miecza znalazła się tuż przy mojej szyi. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na jego bezlitosną twarz. Nigdy nie byłam tak bardzo przerażona jak teraz.
- K-kim jesteś? - spytałam cicho drżącym głosem.
- Nie powinnaś tutaj przyjeżdżać. Szkoda niszczyć taką śliczną buźkę. - Sięgnął dłonią do mojego policzka. Zamarłam, gdy jego palce zetknęły się z moją skórą. Jego dłonie były o wiele cieplejsze niż normalnego człowieka, jakby miał gorączkę. Poczułam jakby iskra przeszła w tym miejscu, gdzie mnie dotknął.
- Kim jesteś? - powtórzyłam tylko. Wstrzymałam powietrze w oczekiwaniu na jego odpowiedź. O ile w ogóle postanowi mi jej udzielić. Głęboko w środku liczyłam na to, że nie i zaraz się obudze. Ale moje prośby nie zostały wysłuchane. Jego oczy spoważniały, a usta rozchyliły się, by za chwilę z tych idealnie wykrojonych warg wyszły słowa, które wprawiły mnie w osłupienie.
- Jestem aniołem Nowego Jorku. Ale na pewno to wiesz. Upadły aniele.
Psychopata. Chory psychicznie. Szaleniec.
Zerwałam się do biegu, ale zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów w kierunku windy kiedy poczułam, że tracę kontrole nad swoim ciałem. Wzniosłam się w powietrze i jak szmaciana lalka poleciałam na krawędź budynku. On już tam był. Moje serce galopowało w piersi w tempie, które powodowało wręcz bolesny ucisk w mojej klatce piersiowej. Za mną była ogromna przepaść, wszystko w dole było tak małe, że potrzebowałabym lupy, żeby cokolwiek od siebie odróżnić poza tak oczywistymi kształtami jak żółte taksówki. Harold pochylił się w kierunku mojej twarzy. Zmusiłam się do pozostania nieruchomo, bo wiedziałam, że jeden gwałtowny ruch i spadnę. A nikt nie przeżyłby czegoś takiego. Był już tak blisko, że zaczynałam odnosić okropnie głupie wrażenie, że chce mnie pocałować. Jego wargi zbliżały się nieuchronnie w kierunku moich ust. Nie mogłam powstrzymać wrodzonego odruchu. Moja dłoń poszybowała do jego twarzy i mocno zderzyła się z jego skórą. Jego głowa obróciła się po uderzeniu. Spojrzałam przerażona na czerwony ślad na jego nieskazitelnie gładkim, marmurowym policzku.
To koniec.
Jestem skończona.
Jego oczy pociemniały, zielony kolor stał się nagle synonimem mroku. Poczułam jakby żelazne łańcuchy oplotły moje ciało. Nie mogłam się ruszyć. Nawet drgnąć palcem.
- Przyznaj się kim jesteś - powiedział Harold głosem, który wskazywał na to, że jest na granicy cierpliwości. Zacisnęłam powieki, ale jakaś obca siła kazała na powrót mi je otworzyć. - Nie chcesz powiedzieć? Proszę bardzo. W takim razie pokaż mi kim jesteś.
W jednej sekundzie poczułam, że znowu panuje nad swoim ciałem. I ręce, które popchnęły mnie prosto w przepaść. Powietrze gwałtownie uderzyło w moje ciało. Mknęłam jak strzała przecinając je z głośnym wrzaskiem wydobywającym się prosto z mojego gardła. Włosy powiewały za mną, a moje ciało zaczęło się bezwładnie obracać. Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Zacisnęłam powieki i przygotowałam się na okropny ból...który nigdy nie nastąpił. Nagle znalazłam się w czyichś ciepłych ramionach i świat przestał krążyć. Mocno oplotłam rękami szyję tego kogoś i poczułam, że wznosimy się do góry. Czułam lekki powiew wiatru na swojej skórze, tak bardzo różniący się od poprzednich smagań przypominających uderzenia biczem. Poczułam, że wylądowaliśmy i znowu znajdujemy się na twardej, stałej powierzchni. Moje stopy nie dotykały podłoża, bo byłam uwieszona na szyi tego kogoś. Cała drżałam i nie byłam w stanie otworzyć oczu. Poczułam silne dłonie, które ostrożnie uwolniły swoje ciało od moich rąk i powoli spuściły mnie na ziemie. Gdy tylko moje stopy dotknęły podłoża, usłyszałam szelest, jakby trzepot skrzydeł i moje oczy otworzyły się gwałtownie. Zobaczyłam te dwie zielone głębie, pełne sekretów i wiedzy. Oczy Harolda błyszczały dziwnym, szafirowym blaskiem. Powiedział coś co nie zdążyło dotrzeć do mojego umysłu, bo nagle cała moja głowa stała się dziwnie lekka. Poczułam jakby ktoś wyrwał z niej cząstkę mnie. I zamknęłam oczy.
__________________________________________________________________
FD: Dziękuje za pierwszy tysiąc wyświetleń! :) Informuje, że gdy tylko skończę drugiego bloga to rozdziały będą się tutaj pojawiać częściej :)
Następny rozdział wstawię jeśli będzie pod tym postem 6 komentarzy.